Ogłoszenia


Zachęcamy wszystkich do przekazania 1% podatku na Grupę Historyczną Guttstadt.
Zebrana kwota zostanie przeznaczona na działania statutowe grupy.

Przekazania środków z tytułu 1% należnego podatku można dokonać wpisując w zeznaniu podatkowym
KRS: 0000260433 i wskazując jako cel szczegółowy:
GUTTSTADT.

Wszystkim darczyńcom z góry dziękujemy.


Żołnierze Wyklęci

Polska lata 1945-1989

Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 9 lut 2016, o 22:14

Jak wyglądało codzienne życie w oddziale legendarnego „Zapory”, czyli śmierć prześladowcom Polaków



- Mówiąc o „Zaporze” trzeba wspomnieć, że był to dowódca z jednej strony bardzo odważny, działający w sposób wręcz brawurowy, a z drugiej strony niezwykle ostrożny i rozważny – wspomina Wacław Gąsiorowski. – W czasie akcji najczęściej szedł w pierwszym szeregu, ale każdą poprzedzało staranne rozpoznanie i obserwacja. Po jej zakończeniu „Zapora” natychmiast zarządzał odskok i przemarsz do innej gminy. Najczęściej po akcji maszerowaliśmy całą noc.

Materiał za portalem KRESY.PL

Gdy NKWD i „bezpieczeństwo” robiło obławę blokując jakiś teren, na którym np. dokonaliśmy rozbicia posterunku milicji, to nas już tam dawno nie było. Uderzaliśmy w drugim miejscu i znów odskakiwaliśmy. Nawet jeżeli nie robiliśmy akcji to „Zapora” konsekwentnie przestrzegał zasady żeby nigdzie nie przebywać dłużej niż jeden dzień. Zakładał, że zawsze w każdej wsi może znaleźć się kapuś, który da znać UB. Nie chciał też narażać na represje ludności, która go wspomagała. „Zapora” co trzeba podkreślić starał się przede wszystkim walczyć z bolszewikami, jak wtedy określaliśmy Sowietów. Bezwzględnie tępiliśmy enkawudzistów.

NIE MÓGŁ LICZYĆ NA LITOŚĆ

- Jeżeli, któryś z nich wpadł w nasze ręce nie mógł liczyć na litość. „Zapora” za prześladowanie polskiego podziemia wszystkich z nich kazał rozstrzeliwać na miejscu. Dlatego też był tak znienawidzony przez komunistów.

Pamiętam, że jak się nam udało nałapać enkawudzistów i przejąć ich samochody, to wcześniej zanim dostali kulę w łeb musieli się rozebrać z mundurów, w które my następnie się ubieraliśmy. Udając enkawudzistów robiliśmy w nich potem jakąś akcję. Później gdy ją wykonaliśmy „Zapora” kazał auta spalić, a my ruszaliśmy w co najmniej w pięćdziesięciokilometrowy marsz. Sowieci którzy wysyłali za nami pułk NKWD, trafiali w próżnię.

Krążąc po terenie, „Zapora” starał się nie tylko zwalczać NKWD, ale umacniać opór w narodzie przeciwko komunie.


W każdej miejscowości której kwaterowaliśmy, tłumaczył ludziom, że Polska trwa, że komunistom trzeba stawić opór a chłopi przede wszystkim nie powinni wstępować do kołchozów i bronić swojej własności. Wzywał wieś by się trzymała i tępiła wszystkich donosicieli.
Dlatego też bezwzględnie tępił ORMO-wców. Jeżeli któryś z nich wpadł w nasze ręce to już miał bidę. „Zapora” każdego z nich traktował jako najgorszego zdrajcę i bezwzględnie kazał likwidować. Nie pamiętam żadnego ORMO-wca, który wpadł w nasze ręce i pozostał żywy.

PUSZCZAŁ MILICJANTÓW

Milicjantów, jeżeli tylko nie dawali się we znaki ludności, puszczał wolno, ale ORMO-wców nigdy. Ja się ich likwidowaniem nie zajmowałem, ale chętnych do tego nie brakowało. Działalność ta znacznie ograniczała infiltrację wsi przez komunistów. Niemniej bywało i tak, że gdy kwaterowaliśmy w jakiejś wiosce, to zdarzał się jakiś kapuś, który powiadamiał UB.

Raz pamiętam, było to zimą. Zanocowaliśmy w jakiejś wsi i obława NKWD omal nas nie dopadła. Sprzątnęli wartownika i „Zapora” w ostatnim momencie zorientował się, że coś nie jest tak. Wyskoczyliśmy z chałup w większości na bosaka, bo przecież po marszu buty trzeba było z nóg zdjąć. „Zapora” pozostawił część żołnierzy we wsi, którzy otworzyli ogień do napastników z NKWD, a z resztą przebił się z okrążenia i uderzył na nich z tyłu. Wytłukliśmy ich do cholery.

Sama świadomość, że walczą z „Zaporą”, budziła u nich strach. Pamiętam taką akcję na więzienie w Kraśniku. Podjechaliśmy do niego w siedmiu w mundurach żołnierzy armii Berlinga. Pamiętam, że oprócz „Zapory” był też z nami „Jur”, „Cygan”, „Opal” i „Duch”. „Zapora” zadzwonił do bramy, wartownik ją otworzył i wpuścił nas do środka. Przyszedł jakiś oficer i pod dyktando „Zapory” otwierał cele i wypuszczał z nich chłopaków związanych z konspiracją.”

ODDZIAŁ „RUSKICH”

- Dopiero jak odjechaliśmy od Kraśnika jakieś 20 km, wtedy w miasteczku ogłoszono alarm. Ściągnęli nie tylko „bezpiekę”, ale cały ogromny oddział „ruskich”. Ruszyli za nami z obławą, ale trafili w próżnię. „Zapora”, przewidując pościg, wystawił kilka niewielkich oddziałów, które zaatakowały pościg, wyciągając go w las. My zaś odskoczyliśmy dalej w zupełnie innym kierunku.

Często UB wyładowywało swoją złość na chłopach we wsiach, których mieszkańcy nam sprzyjali. Zawsze znalazł się jakiś ormowiec, który wskazał UB życzliwych nam ludzi. „Zapora” nie pozostawiał oczywiście takich spraw bez reakcji. Zaraz do takiej wsi jechał z kilkoma ludźmi „Cygan”, który dla kolaborujących z komunizmem nie miał żadnej litości. Zastrzelił własną siostrę w Kraśniku, która romansowała z oficerem UB. Zrobił to na własną rękę, bez zgody „Zapory”.

W Bełżycach rozbiliśmy dwa posterunki milicji. Ich załogom nic nie zrobiliśmy. Rozbroiliśmy ich tylko i kazaliśmy maszerować ulicami miasteczka i wznosić okrzyki – niech żyje oddział „Zapory”. Później, o ile mnie pamięć nie myli, wszyscy zostali aresztowani przez UB. Raz omal nie wpadliśmy z dowództwem całego oddziału. Jechaliśmy na furze: ja, z chłopem do którego należała, a za nami siedzieli; „Zapora”, „Opal”, „Duch” i „Cygan”. Nagle jak spod ziemi wyrośli ubowcy.

Ręce do góry!

Padał deszcz, wszyscy jechali skuleni i nie zachowali ostrożności. Jak usłyszeli rozkaz – ręce do góry! – to nawet „Zapora” podniósł ręce. Ja miałem wtedy granat siekany i parabellum. Wyszarpnąłem zawleczkę z tego granatu pod marynarką wyrwałem zawleczkę i rzuciłem między konie. Powstało straszne zamieszanie. Jeden z koni padł martwy, a kilku ubowców stojących obok zostało rannych. Siedzący na wozie za mną się opamiętali, dali ognia i ubowców już nie było. W rozpacz wpadł tylko furman, któremu żal było konia. „Zapora” oświadczył mu jednak, żeby się nie martwił, bo za konia zapłacimy. Nigdy nikomu o tym zdarzeniu nie mówiłem. Miało ono miejsce między Chodlem a Bełżycami. Pamiętam, że temu chłopu na furmankę dosiedliśmy się we wsi, w której był młyn. Wracał on z niego z workami z mąką i śrutą. „Zapora” celowo wybrał go dla większego kamuflażu. Ocenił, że bardziej podejrzanie będziemy wyglądać, jadąc na pustym wozie. Byle patrol mógł się domyślać, że to partyzanci jadę na chłopskiej podwodzie.

Jeżdżąc po bardziej uczęszczanych drogach staraliśmy poruszać się w ubowskim kamuflażu. Pewnego razu jechaliśmy Willisem w ubowskich mundurach, gdzieś koło Bełżyc : „Zapora”, „Cygan”, ja i jeszcze jeden żołnierz, którego pseudonimu nie pamiętam.

„CYGAN W AKCJI”

Polowaliśmy na jeszcze jednego Willisa, który był nam potrzebny do przeprowadzenia po okolicy rajdu. Patrzymy: jedzie od Lublina Willis z enkawudzistami Przystanęli. – Zdrastwujtie! – Zdrastwujtie! Odpowiadamy! Pytają się, gdzie jedziemy i jednocześnie mówią, że koło Bełżyc pokazała się polska banda. „Zapora” mrugnął okiem do „Cygana”, co było znakiem, że ma się nimi zająć. Ten puścił długą serię i mieliśmy już drugiego Willisa.

„Zapora” bezlitośnie tępił też wszystkie przejawy złodziejstwa i bandytyzmu wobec ludności cywilnej. Jeżeli przyszedł do niego jakiś chłop i poskarżył się, że okradli go jacyś złodzieje udający partyzantów, to ich los był przesądzony. Była dla nich tylko jedna kara – kula w łeb. Pamiętam taką sytuację, gdy kwaterowaliśmy w lesie koło Chodla, przyszedł do nas chłop z pobliskiej wsi. Warta przyprowadziła go do „Zapory”. Ten poskarżył się, że został okradziony przez bandziorów podających się za „zaporczyków”. Zrabowali mu pierzynę i dwie świnie. Powiedział też, że jednego z nich zna.

TĘPIŁ ZŁODZIEI

- „Zapora” powiedział do mnie, bo nie odstępowałem go na krok: – Zawołaj „Cygana”. Gdy ten się zameldował, „Zapora” nakazał mu pojechać i przywieźć tego złodzieja. „Cygan” jak zwykle wziął trzech ludzi i po kilku godzinach przywiózł przerażonego bandziora. „Zapora” zapytał go tylko: – No to jak, proszę pana, kradło się te świnie i pierzynę? – Tamten zapomniał języka w gębie. „Zapora” nie oczekiwał nawet od niego odpowiedzi. „Cygan” nie pytał się nawet, jaka jest decyzja „Zapory”. Wziął go za kołnierz i wręczył szpadel, by wykopał sobie grób.

Raz byłem też z „Cyganem” u takiego złodzieja, który okradł jakąś kobietę. Zabrał tej biedaczce pierścionek, obrączkę i jakieś pamiątki po babci. Wpadliśmy do niego nocą. Nie przyznawał się, twierdził, że jest niewinny. Przeprowadziliśmy w domu rewizję i w popielniku znaleźliśmy zawiniątko, w którym były zagrabione przez niego przedmioty. „Cygan” powiedział do niego tylko: – Ty skurwysynu! – Były to ostatnie słowo, które w życiu usłyszał!

WOLNI TYLKO NIEWINNI

Niektórzy złodzieje, jak nie mieli, co kraść, to zabierali biedakom kury i kaczki. Też dostawali kulę w łeb! Jak robiliśmy jakieś akcje na posterunki czy więzienia, to też nigdy nie uwalnialiśmy kryminalistów. W Bełżycach jak rozbiliśmy nieistniejącą już dzisiaj Komendę Powiatową MO, która poddała się prawie bez walki, to „Zapora” kazał wszystkim więźniom ustawić się w dwuszeregu na dziedzińcu.

- Następnie wyjął listę z kieszeni i kazał mi odczytać. Tym, którzy byli na liście, „Zapora” kazał wystąpić i oświadczył im, że są wolni. Pozostałych kazał strażnikom odprowadzić do cel. Ci na kolanach błagali go, by ich wypuścił, ale ten pozostał nieugięty. Gdy wyszliśmy na ulicę nagle zaatakował nas oddział UB. Liczył ze dwudziestu ludzi. Ja miałem dwa granaty i rzuciłem je ubowcom pod nogi to ich zatrzymało. Daliśmy ognia i odskoczyliśmy. UB ściągnęło posiłki z całego województwa i przez kilka dni deptali nam po piętach.

Bywało, że my też ponosiliśmy straty. Pod wsią Wólka Kęska „Zapora” został ranny w piętę. Ścigał nas wtedy duży oddział sowiecki. Dzień wcześniej rozbiliśmy w Chodlu siedzibę UB. Był to z naszej strony odwet za zabicie w niej czterech partyzantów. Po akcji tej „Zapora” musiał na melinie się leczyć przez wiele tygodni i ja mu wtedy towarzyszyłem. Odbyliśmy wtedy wiele rozmów na najróżniejsze tematy, dzięki czemu poznałem jego poglądy. Zaczął on też traktować mnie bardziej jak syna niż podwładnego.

Kiedyś, jak mógł już chodzić, pojechaliśmy pod Tarnobrzeg do domu matki. Podkradliśmy się do niego nocą, sprawdzając czy nie jest on obstawiony przez UB. „Zapora” przedstawił mnie swojej mamie, mówiąc: – To jest mój najlepszy żołnierz, chociaż z Wołynia.

Dzielił się on ze mną swoimi uwagami na temat sytuacji, w której się znaleźliśmy. Gardził Anglikami. Twierdził, że to oni zamordowali generała Władysława Sikorskiego, który stał się dla nich niewygodny.

MIELI SPOTKAĆ SIĘ Z „OGNIEM”

Mówił:

– Te skurwysyny mnie zrzuciły, ale teraz jesteśmy im niepotrzebni. Amunicji już nam nie zrzucają. Dostarczają ją banderowcom w Bieszczadach, uważają, że są oni im bardziej potrzebni.
Pod Bieszczadami też zresztą z „Zaporą” byliśmy. Któregoś dnia wyruszyliśmy w długi marsz w kierunku Jasła a później Krosna. Uwieczniliśmy to nawet na zdjęciu. Mieliśmy tam spotkać się z „Ogniem”, ale niestety nie dotarł on na umówione miejsce i wróciliśmy z powrotem na Lubelszczyznę. „Zapora” zdawał sobie sprawę, że prowadzi walkę nie mającą szans powodzenia. UB coraz lepiej penetrowało teren rozbudowywało sieć konfidentów. Na ludzi, którzy nam pomagali, spadały straszne represje.

Nie chcąc narażać chłopaków, w 1946 r. „Zapora” zaczął rozpuszczać oddział. W pierwszym rządzie kazał wracać do domów żołnierzom, których UB jeszcze nie rozpracowało. Ja byłem jednym z pierwszych. „Zapora” zawołał mnie i mówi:

– Zabieram ci broń, bo wiem, że się nie poddasz, a nie chcę żebyś zginął. Może przeżyjesz. Udawaj się na wschód, tam wasi ludzie z Wołynia poprzyjeżdżali. Jak będziesz miał szczęście to spotkasz jakiegoś znajomego, który ci pomoże. Dał mi pieniądze na drogę i pożegnaliśmy się. Więcej już go nie widziałem. Jakiś czas działał on jeszcze na Lubelszczyźnie.

SPRZEDAŁ GO TOWARZYSZ

Później oddział, korzystając z amnestii, ujawnił się. Część kadry pozostała w podziemiu. „Zapora” z siedmioma ludźmi postanowił wyjechać na Zachód. Liczył, że przez Czechosłowację uda mu się przedostać do Niemiec. Na granicy w punkcie przerzutowym w Nysie, wpadł w pułapkę zastawioną przez UB. Został sprzedany przez jednego z towarzyszy broni. Do dziś nie mogę zrozumieć, jak taki dowódca dał się podejść. Przywieźli go do Warszawy, gdzie po śledztwie został skazany na śmierć i stracony. Musieli go strasznie katować, bo w więzieniu osiwiał.

Ja, po opuszczeniu oddziału, najpierw piechotą udałem się do Lublina. Tu na ulicy spotkałem znajomego z naszych stron, który nazywał się Podgórski. Spytał mnie: Skąd ty się tu wziąłeś? – Nie powiedziałem mu oczywiście, że byłem u „Zapory”, tylko że tułam się po świecie, szukając dla sobie miejsca. On zaś na to: – Jedź chłopie w chełmskie, tam wszystkie ludzie nasze są.

Dał mi adres Stefana Matyszczuka, który w Rymaczach był komendantem placówki konspiracyjnej. Mieszkał on na Kępie Brzezińskiej koło Chełma. Znał mnie, bo jak byłem chory w oddziale, to przez kilka dni leżałem w jego chałupie. Zrobił wielkie oczy i zapytał się: – Skąd ty się wziąłeś dzieciaku? – Powiedziałem mu, że byłem w partyzantce a teraz szukam dla siebie jakiegoś miejsca. O tym, że należałem do oddziału „Zapory”, nie wspomniałem mu oczywiście ani słowa.



„TY WIESZ, CO UB ROBI Z ZAPORCZYKAMI?”

Wiedziałem, że UB na „zaporczyków” poluje bez litości. On mnie zresztą nie pytał. Wprost przeciwnie! Doradził mi, żeby nikomu nie mówić nawet, że walczyłem w szeregach 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. – Jesteś młody nikt cię nie będzie podejrzewał. – oświadczył. Nadmienił też, że tu mieszkają różni ludzie. Naszych wołyńskich rodzin jest tylko kilka, większość zaś to miejscowi. Są wśród nich także Ukraińcy. On przyjął mnie pod swój dach i zamieszkaliśmy razem. Po jakimś czasie przyznałem mu się, że byłem u „Zapory”. Zrobił wielkie oczy i autentycznie się przestraszył. Kategorycznie zabronił mi o tym komukolwiek mówić. Tłumaczyłem mu, że absolutnie nikomu nie powiem, ale on nie bardzo mi uwierzył. – Ty wiesz, co UB robi z „zaporczykami”? Nie mów o tym nikomu, bo zginiesz.

Odniosłem wrażenie, że chciałby żebym wyniósł się z jego domu. Ostatecznie mnie jednak nie wygonił. Zapoznał mnie z dziewczyną z Pławanic, z którą się ożeniłem. Nazywała się Helena Petruk. Była Wołynianką pochodzącą z Rymacz.

Wacław Gąsiorowski
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 9 lut 2016, o 22:35

Oddział Mieczysława Dziemieszkiewicza "Roja".
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Warmijka » 9 lut 2016, o 22:54

Super temat , dziękuję i proszę o więcej :ukłon:
-----------------------------------------------------------------------------------
[i]Aby dojść do źródeł trzeba płynąć pod prąd.Z prądem płyną tylko śmieci.
-Zbigniew Herbert.
[/i]
Avatar użytkownika
Warmijka
Generał Brygady
Generał Brygady
 
Posty: 976
Dołączył(a): 7 cze 2014, o 17:55
Lokalizacja: Dobre Miasto.

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 10 lut 2016, o 16:28

28 czerwca 1946 r. zginął w walce z UB, w majątku Czernin k/Sztumu ppor. Zdzisław Badocha ps. ”Żelazny”, dowódca 2 - ego szwadronu V Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”.
Podporucznik Zdzisław Badocha „Żelazny” zginał w wieku 21 lat, był pełnym życia, niezwykle pogodnym człowiekiem, szanowanym i serdecznym kolegą, znakomitym dowódcą i oficerem. Cześć Jego Pamięci!

Zdzi­sław Ba­do­cha uro­dził się 22 mar­ca 1925 ro­ku w Dą­bro­wie Gór­ni­czej.
Na chrzcie świętym odbytym w dniu 27 grudnia 1928 roku w bazylice Matki Bożej Anielskiej w Dąbrowie Górniczej nadano mu imiona Zdzisław Stanisław. W parafialnej księdze chrztów z 1928 roku pod numerem 797 zachował się wpis dotyczący tego wydarzenia:
„Działo się w Dąbrowie Górniczej, dnia dwudziestego siódmego grudnia, tysiąc dziewięćset dwudziestego ósmego roku, o godzinie piątej popołudniu stawiła się Zofia Tylec babka dziecka z Łabędzkiej lat pięćdziesiąt, w obecności: Stanisława Ząbka robotnika i Andrzeja Tylca ślusarza pełnoletnich z Łabędzkiej, i okazała Nam dziecię płci męskiej urodzone w Dąbrowie, dnia dwudziestego trzeciego marca tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego roku o godzinie szóstej popołudniu, z Wandy z Tylców lat dwadzieścia dwa, ślubnej małżonki Romana Badochy obecnie będącego w wojsku lat dwadzieścia pięć, z gminy Zagórze. Dziecięciu temu na chrzcie świętym odbytym dzisiaj przez Księdza Augustyna Kańtocha wikarego miejscowego dano imiona Zdzisław Stanisław, a chrzestnymi jego byli Stanisław Ząbek i Józefa Sikora. Akt ten stawającym przeczytany i przez Nas podpisany. Urzędnik Stanu Cywilnego. Stanisław Mazurkiewicz”.

Moż­na po­wie­dzieć, że mi­łość do mun­du­ru miał we krwi – je­go oj­ciec Ro­man Ba­do­cha był żoł­nie­rzem, więc wraz z prze­no­sze­niem je­go do ko­lej­nych pla­có­wek, prze­pro­wa­dzał się i Zdzi­sław. W 1937 ro­ku ca­ła ro­dzi­na za­miesz­ka­ła na Wi­leńsz­czyź­nie. Dzie­się­cio­let­ni Zdzich wstą­pił do har­cer­stwa, a w 1938 ro­ku do Gim­na­zjum w Świę­ca­nach. La­ta so­wiec­kiej oku­pa­cji roz­po­czę­ły się dla Że­la­zne­go dwu­krot­nym aresz­to­wa­niem. Je­mu i je­go mat­ce uda­ło się unik­nąć wy­wóz­ki na Sy­be­rię i sta­li­now­skich ka­za­ma­tów. Po zwol­nie­niu z obo­zu pra­cy, w 1942 ro­ku Zdzich roz­po­czął pra­cę w kon­spi­ra­cji. Wraz z ko­le­ga­mi zbie­ra­li i ma­ga­zy­no­wa­li broń oraz in­ny ekwi­pu­nek. W 1943 ro­ku przy­stą­pił 23 Ośrod­ka Dy­wer­syj­ne­go Igna­li­no – No­we Świę­cia­ny i zo­stał za­stęp­cą do­wód­cy 9 pa­tro­lu te­go od­cin­ka dy­wer­syj­ne­go. To wła­śnie wte­dy przy­jął pseu­do­nim, pod któ­rym wal­czył do śmier­ci – Że­la­zny. Aby uła­twić swo­je­mu od­dzia­ło­wi pro­wa­dze­nie dy­wer­sji i sa­bo­ta­żu na ko­mu­ni­ka­cyj­nych szla­kach ko­le­jo­wych, Zdzich za­trud­nił się na ko­lei. W mar­cu 1944 ro­ku zo­stał zde­kon­spi­ro­wa­ny. Miał wy­bór – ukry­wać się lub „iść do la­su”. Wy­brał to dru­gie i wstą­pił do 5 Wi­leń­skiej Bry­ga­dy AK, do­wo­dzo­nej przez słyn­ne­go już wte­dy Łu­pasz­kę.

Je­den za wszyst­kich
W 1944 ro­ku część od­dzia­łów AK ope­ru­ją­cych na Wi­leńsz­czyź­nie zo­sta­ła roz­bi­ta a ich człon­ko­wie aresz­to­wa­ni. Okrą­żo­ny przez So­wie­tów od­dział, w któ­rym był Że­la­zny na roz­kaz Łu­pasz­ki uległ roz­wią­za­niu. Ba­do­cha i je­go ko­le­dzy pod­czas pró­by prze­bi­cia się na bia­ło­stoz­cy­znę, zo­sta­li schwy­ta­ni i na si­łę wcie­le­ni do lu­do­we­go już Woj­ska Pol­skie­go. W paź­dzier­ni­ku 1944 ro­ku ucie­kli i po­wró­ci­li do kon­spi­ra­cji po­dej­mu­jąc współ­pra­cę z pod­zie­miem w oko­li­cach Biel­ska Pod­la­skie­go. W kwiet­niu 1945 ma­jor Łu­pasz­ko od­two­rzył 5 Wi­leń­ską Bry­ga­dę Ar­mii Kra­jo­wej. Zdzi­sław zo­stał w niej do­wód­cą plu­to­nu w 4 szwa­dro­nie do­wo­dzo­nym przez por Ma­ria­na Plu­ciń­skie­go „Mści­sła­wa”. We wrze­śniu 1945 ma­jor „Łu­pasz­ko”, roz­wią­zał pod­le­głe mu od­dzia­ły. Pod­po­rucz­nik „Że­la­zny” otrzy­mał wte­dy urlop, któ­ry wy­ko­rzy­stał na od­wie­dzi­ny w Dą­bro­wie Gór­ni­czej i So­snow­cu mat­ki oraz dal­szej ro­dzi­ny. By­ło to je­go ostat­nie spo­tka­nie z bli­ski­mi. Pod ko­niec ro­ku wró­cił do ma­jo­ra Łu­pasz­ki, z któ­rym spę­dził Bo­że Na­ro­dze­nie, jak się oka­za­ło – ostat­nie w je­go ży­ciu. Z po­cząt­kiem ro­ku 1946 Łu­pasz­ko wzno­wił dzia­łal­ność – na prze­ło­mie lu­te­go i mar­ca po­wsta­ło kil­ka pa­tro­li dy­wer­syj­nych. Do­wódz­two w jed­nym z nich ob­jął po­rucz­nik Że­la­zny. W kwiet­niu 1946 ro­ku od­by­ła się pierw­sza kon­cen­tra­cja ugru­po­wa­nia Łu­pasz­ki. Wśród od­ra­dza­ją­cych się od­dzia­łów, szcze­gól­ną ak­tyw­no­ścią i jak mó­wi­li sa­mi żoł­nie­rze – wręcz bez­czel­no­ścią w sto­sun­ku do ube­ków, od­zna­czał się od­dział Że­la­zne­go. Przez po­nad 3 mie­sią­ce wio­sny i la­ta 1946 ro­ku sku­tecz­nie blo­ko­wał on dzia­ła­nia bez­pie­ki na Po­mo­rzu i Po­wi­ślu. Żoł­nie­rze Łu­pacz­ki szyb­ko zo­sta­li ogło­sze­ni ja­ko ban­dy­ci a ko­mu­ni­ści roz­po­czę­li ob­ła­wę. W jed­ną z za­sa­dzek wpadł tak­że od­dział Że­la­zne­go. Kie­dy wy­da­wa­ło się, że są już okrą­że­ni, Że­la­zny wy­pro­wa­dził pod no­sem ube­ków i mi­li­cji swo­ich lu­dzi na od­sło­nię­ty, bez­le­śny te­ren i na dwa dni… ulo­ko­wał w jed­nym z po­bli­skich go­spo­darstw. Żoł­nie­rze zda­wa­li so­bie spra­wę, ja­ki bę­dzie ich los w przy­pad­ku schwy­ta­nia. Dla­te­go każ­dy z nich brał od­po­wie­dzial­ność za swo­ich przy­ja­ciół aż do śmier­ci. Przy­kła­dem mo­że być Ta­de­usz Urba­no­wicz ps. „Mo­ski­to”, któ­ry ran­ny w jed­nej z po­ty­czek, nie chcąc opóź­niać od­wro­tu gru­py, za­wo­łał „czo­łem chło­pa­ki” i po­peł­nił sa­mo­bój­stwo. Że­la­zny i je­go żoł­nie­rze mię­dzy in­ny­mi dzię­ki tak sil­nym wię­zom by­li nie­zwy­kle sku­tecz­ni. To oni prze­pro­wa­dzi­li naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­ną ak­cję – w cią­gu jed­ne­go dnia roz­bro­ili sie­dem po­ste­run­ków mi­li­cji oraz dwie pal­ców­ki UB(w Skór­czu i Sta­rej Ki­sze­wie). Ak­cja ta znisz­czy­ła siat­kę apa­ra­tu re­pre­sji na tym te­re­nie. Jej „ma­te­rial­nym” efek­tem by­ło zdo­by­cie po­nad 20 sztuk bro­ni oraz in­ne­go wy­po­sa­że­nia i kil­ka ty­się­cy amu­ni­cji. Roz­mach ak­cji i jej suk­ces spra­wił, że mó­wi­ło o niej na­wet BBC.

Sieć się za­cie­śnia
Że­la­zny i je­go lu­dzie by­li sza­leń­czo od­waż­ni, ale po­dob­nie jak in­ni – ska­za­ni na klę­skę. Świat miał już do­syć woj­ny i nie in­te­re­so­wał się już dra­ma­tem Pol­ski, któ­rej los zo­stał przy­pie­czę­to­wa­ny w Jał­cie przez Sta­li­na, Chur­chil­la i Ro­osvel­ta. Bez­pie­ka opie­ra­ją­ca się o ba­gne­ty NKWD umac­nia­ła wła­dzę i za­cie­śnia­ła swo­ją siat­kę. W tej sy­tu­acji wy­mor­do­wa­nie od­dzia­łów żoł­nie­rzy wy­klę­tych by­ło nie­ste­ty już tyl­ko kwe­stią cza­su, choć przy­znać trze­ba, że ko­mu­ni­stom za­ję­ło to pra­wie dwa­dzie­ścia lat. Że­la­zny był jed­nym z pierw­szych. W czerw­cu 1946 ro­ku od­dział Że­la­zne­go dzia­łał w re­jo­nie Dzierz­go­nia i Sztu­mu, roz­bra­ja­jąc po­ste­run­ki mi­li­cji. Jak ła­two prze­wi­dzieć – je­go dzia­ła­nie wy­wo­ła­ło kontr­atak ube­ków. W efek­cie 10 czerw­ca 1946 ro­ku pod­czas po­sto­ju we wsi Tu­li­ce szwa­dron zo­stał za­ata­ko­wa­ny przez gru­pę ope­ra­cyj­ną UB i MO. Żoł­nie­rze Że­la­zne­go roz­bi­li ata­ku­ją­cych ube­ków, ale sam Że­la­zny zo­stał cięż­ko ran­ny. Dzię­ki po­mo­cy oko­licz­nej lud­no­ści, Zdzi­sław zo­stał prze­trans­por­to­wa­ny do miej­sco­wo­ści Czer­nin, gdzie prze­by­wał przez dwa ty­go­dnie.

Zdraj­czy­ni
Że­la­zny do­cho­dził do zdro­wia i pew­nie wy­szedł­by ca­ło i z tej opre­sji, gdy­by nie zdra­da. Zdra­dzi­ła łącz­nicz­ka Łu­pacz­ki – Re­gi­na Że­liń­ska ps. „Re­gi­na”, któ­ra prze­ka­za­ła bez­pie­ce in­for­ma­cje o wła­ści­cie­lach ma­jąt­ków udzie­la­ją­cych po­mo­cy wi­leń­skim od­dzia­łom, tak­że o Ot­to­ma­rze Ziel­ke z Czer­ni­na. (Re­gi­na „od­wie­dzi­ła” też w ubec­kim wię­zie­niu ska­to­wa­ną pod­czas prze­słu­chań sie­dem­na­sto­let­nią In­kę – sa­ni­ta­riusz­kę z od­dzia­łu Łu­pasz­ki i Że­la­zne­go, prze­ko­nu­jąc ją do wy­da­nia ukry­wa­ją­cych się jesz­cze przy­ja­ciół z od­dzia­łu). 28 czerw­ca 1946 ro­ku gru­pa funk­cjo­na­riu­szy PUBP z Mal­bor­ka prze­cze­su­jąc Czer­nin przy­pad­ko­wo na­tknę­ła się na Że­la­zne­go, któ­ry wła­śnie opusz­czał wieś. Że­la­zny i to­wa­rzy­szą­cy mu Sta­ni­sław Szczyk­no „Stach” za­czę­li się ostrze­li­wać. Już wy­da­wa­ło się, że zdo­ła ujść z ży­ciem, ale zo­stał zno­wu ran­ny a chwi­lę po­tem zgi­nął od gra­na­tu rzu­co­ne­go przez jed­ne­go z ube­ków. Miał 23 la­ta.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 10 lut 2016, o 18:47

Bitwa pod Olesznem z 26 lipca 1944 roku to przykład współpracy Narodowych Sił Zbrojnych z Armią Krajową. W tym roku przypada okrągła 70. rocznica tej brawurowej potyczki między wspólnie walczącymi oddziałami NSZ Władysława Kołacińskiego „Żbika” i AK Mieczysława Tarchalskiego „Marcina” przeciw ekspedycji karnej SS.



Gmina Krasocin (obecnie województwo świętokrzyskie) w okresie przedwojennym była w dużym stopniu narodowa – SN-owska. Głównym ośrodkiem wpływów tej partii było Oleszno. Wieś położona między wspomnianym Krasocinem, Włoszczową a Przedborzem nie stanowiła ważnego punktu tranzytowego a tereny wokół niej to obszar bagienny. Sprzyjało to działalności partyzantów w tej okolicy, wobec których przychylni byli właściciele majątku w Olesznie – Niemojewscy. Ci sami, którzy byli nieufni wobec przybyłego tutaj w 1939 roku mjr. Hubala. Niemojewscy w czasie rozbiorów dali się poznać jako ziemianie przychylni rosyjskiemu zaborcy. Wobec Narodowych Sił Zbrojnych i Armii Krajowej nie stwarzali jednak problemów, godząc się na organizację na terenie ich lasów obozu, który przez długi czas służył oddziałowi „Żbika” jako siedziba.



Mieszkańcy Oleszna również byli bardzo pozytywnie ustosunkowanie wobec narodowych „Jędrusiów”. Już pod koniec 1940 roku powstała tutaj placówka NOW-u. Stąd też w lipcu 1943 po uroczystej mszy świętej wyruszył „do lasu” oddział Tadeusza Trendy – „Rysia”, z którego początek wzięła później grupa „Żbika”.

W partyzantach widziano wyzwolicieli i obrońców miejscowości przed Niemcami, a także komunistami, których aktywność nasilała się z dnia na dzień. Udzielali NSZ-owcom wsparcia, narażając się przy tym na represje ze strony okupanta, nawet mimo świadomości losu, który spotkał mieszkańców pobliskiej Skałki Polskiej. Ci zostali wymordowani na skutek ataku Gwardii Ludowej na niemiecką kolonię. Świadomi zagrożenia, jakie mogą sprawić miejscowym, NSZ-owcy z uwagą organizowali akcje wobec okupanta i starali się przeprowadzać je tak, by późniejsze represje Niemców były jak najmniej dotkliwe.

Gdy latem 1944 roku oddział „Żbika” przeszedł na jakiś czas w okolice powiatów miechowskiego i pińczowskiego z zadaniem rozprawienia się na tym terenie z rosnącą w siłę partyzantką komunistyczną, główną siła na opuszczonym na pewien czas terenie pozostali AK-owcy. Oddział „Marcina” dalej prowadził swoje działania, podobnie zresztą jako grupa Kołacińskiego, chroniąc miejscową ludność. Jednak sytuacja w 1944 roku stawała się coraz bardziej napięta. Od wschodu zbliżał się czerwony najeźdźca, a Rząd Emigracyjny z mniejszą uwagą podchodził do spraw partyzantki, na skutek czego zaczynało brakować wszystkiego.

Zmusiło to Tarchalskiego do zorganizowania w okolicy wsi Zabrody zasadzki na czterdziestoosobowy oddział SS. Doszło do tego w czasie, gdy „Żbik” ze swoim oddziałem powracał na macierzysty teren. W przededniu bitwy wracając przez Krasocin, NSZ-owcy dowiedzieli się, że „Marcin” zorganizował udaną zasadzkę, zabił 40 Niemców i zdobył dużo broni. Gdy po kilku godzinach dotarli do Oleszna, naświetlony im obraz zmienił się diametralnie. Do zasadzki rzeczywiście doszło, jednak zginął tylko jeden Niemiec, a oddział AK musiał się wycofać. Mało tego: Niemcy zaczęli coraz częściej odgrażać się mieszkańcom Oleszna, co wywołało panikę.


Przed oczami mieli wizję pacyfikacji wsi, podobną do tej we wspomnianej już Skałce Polskiej. Mieszkańcy, obawiając się o swój los, zaczęli organizować patrole i czujki, które w dzień i noc pilnowały dróg, prowadzących do wsi. „Żbik” zakwaterował się w położonym nieopodal Oleszna „Lasku”. Stamtąd też oczekiwał rozwoju wydarzeń.

Już o poranku do kwatery wpadł goniec z informacją, że do Oleszna przybyło dwudziestu żandarmów z Włoszczowy. Według informacji, spędzają chłopów do majątku Niemojewskich, skąd mają ich wywieźć i prawdopodobnie rozstrzelać. Sytuacja wyglądała dramatycznie, dlatego dowódca NSZ posłał do kwaterującego nieopodal „Marcina” gońca z informacją o zaistniałej sytuacji oraz swoich planach.

Chciał obejść Oleszno i zorganizować zasadzkę między nim a Wolą Świdzińską. W trakcie marszu goniec dogonił oddział, przekazując wiadomość o odjechaniu Niemców, którzy pobili zapędzonych do dworu chłopów i dali mieszkańcom wsi „ostatnią szansę”. Idylla nie trwała jednak długo, gdyż nagle na polanę, na której odpoczywał oddział, wpadł na rowerze goniec – syn gajowego z Zabród.


Wiadomość była krótka „Na Oleszno z Budzisławia idzie czterdziestu Niemców. Mordują chłopów, których spotykają po drodze”.

Ludzie ze wsi natychmiast uciekli w pola, na których powinny rozpocząć się żniwa. Teraz tylko od dowódcy oddziału NSZ zależało życie i śmierć mieszkańców wsi Oleszno…

Pierwszą decyzją podjętą przez „Żbika” było posłanie kolejnej już tego dnia wiadomości do „Marcina”. Oddział czekał tam, gdzie dotarła wiadomość o maszerującym wrogu. W skupieniu odliczali chwile do walki. Po około piętnastu minutach pojawili się Niemcy. Trzech maszerujących przodem, za nimi trzy wozy, na których siedzieli, i potem znowu kilku pieszych, ubezpieczających tyły. Z relacji Kołacińskiego wynika, że na pewno nie było ich czterdziestu a co najwyżej dwudziestu. Minęli ukrytych na polanie żołnierzy NSZ i jechali dalej.

Wtem dowódca dał znak, by drużyny ruszyły, próbując odciąć nieprzyjacielowi drogę. Spotkali Niemców na skraju lasu. Wtedy też SS-mani ujrzeli oddział „Żbika”. Z jego broni padł pierwszy strzał. Niemcy schowali się w przydrożnym rowie, Polacy strzelali ukryci w lesie. Obie strony nie dzieliło więcej niż 150 metrów. Niemcy, posiadający wozy, byli w korzystnej sytuacji, jednak za ich plecami zaczynało się zbocze góry. Mogli się bronić, lecz próba wycofania się nie była możliwa. Pozostał im rów, w którym chcieli urządzić swoje stanowisko ogniowe. Nie mogli jednak tego uczynić, gdyż żołnierze „Żbika” skutecznie im to uniemożliwili ogniem RKM-ów.

Nagle jeden z Niemców postanowił zaryzykować i ruszył pędem pod górę, chcąc wezwać wsparcie. Przecież goniec upierał się, że Niemców jest czterdziestu. Gdy wydawało się, że SS-man wyrwał się już z ostrzału, z ziemi podniósł się kpr. Tadeusz Racina – „Włoch”, który ryzykując śmiercią posłał serią z RKM-u Niemca na tamten świat. Był to jeden z powodów, dla których „Żbik” wnioskował później o przyznanie „Włochowi” Krzyża Walecznych.

Tymczasem Polacy zbliżali się coraz bardziej do broniących się desperacko Niemców. Wykorzystał to jeden z SS-manów, który celnie trafił w st. strz. Kowalskiego. Ten padł na ziemię i jęcząc błagał o śmierć. Nikt jednak nie chciał dobić kolegi.

Nagle z pewnej odległości można było usłyszeć kolejne strzały. „Żbikowi” wydawało się, że to zagubiona dwudziestka Niemców. Rozkazał natychmiast się wycofać w stronę lasu. Tymczasem po chwili wszyscy usłyszeli krzyk „Marcin!”. To oddziały AK przybyły ze wsparciem. Niemcy właściwie już resztkami sił próbowali walczyć.

Zamieszanie związane ze strzałami wykorzystała dwójka Niemców, która uciekła w stronę lasu, by stamtąd razić ogniem oddział NSZ. Ich ofiarą padł kolejny Polak – Tadeusz Celejowski – st. strz. „Iskra”. Po chwili i zabójcy Polaka padli martwi – na pole bitwy dotarł w końcu Tarchalski ze swym oddziałem. Gdy strzały ucichły oba oddziały zaczęły przeszukiwać teren. Odnalazł się jeden SS-man, który schował się w zbożu. Na nic zdały się prośby o życie bandyty – został rozstrzelany.

Także reszta Niemców, którzy uszła z życiem, musiała się z nim pożegnać. Okazało się, że poległa jeszcze trójka Polaków – Czesław Kowalczyk – „Sroka” oraz „Walczyński” i „Poświst”. Miejscowa ludność pogrzebała zabitych i oczyściła pole bitwy ze śladów. AK-owcy ruszyli w kierunku Krogulca zabierając rannych NSZ-owców. „Żbik” z oddziałem podążył do swej bazy na „Lasku”.

Po bitwie okazało się, że strzały, które odebrano jako nadciągającą niemiecką odsiecz, pochodziły od Kałmuków z oddziału „Marcina”. Ci rwali się do walki do tego stopnia, że po wyjściu z lasu zaczęli strzelać na oślep. Najciekawiej wyglądała sytuacja dowódcy niemieckiej grupy – Obersturmfuehrera, czyli porucznika. Do tej pory oficer dowodził dwunastoma wygranymi bitwami z partyzantami. Trzynasta okazała się dla niego pechowa.




W bitwie pod Olesznem polegli:
st. strz. Stanisław Sobczyk – „Kowalski” ze Skałki
st. strz. Tadeusz Celejowski – „Iskra” z Czostkowa
strz. Czesław Kowalczyk – „Sroka” z Zabród
strz. NN „Walczyński”, strz. NN „Poświst”

Ranni zostali z kolei:
sierż. Bronisław Ziętal – „Dąb” z Krasocina
sierż. Mieczysław Wnuk – „Wandal” z Gródka
kpr. Wacław Pająk – „Owies”
st. ułan Marian Marcina „Lech” z Ostrowa
st. strz. NN – „Łuczyński”, st. strz. NN – „Pantera”



Po zajęciu okolicy przez Sowietów i osadzeniu przez nich „władzy ludowej”, pozostali w kraju kombatanci i uczestnicy tej bitwy nie mieli łatwo. Zwycięstwo w całości przypisywano oddziałowi „Marcina”.

Władysław Kołaciński „Żbik” wraz ze swoim oddziałem brał udział później w największej na terenie powiatu włoszczowskiego akcji przeciwko partyzantce komunistycznej. 8 września skoncentrowany na tym terenie oddział Brygady Świętokrzyskiej NSZ rozbił bandę AL Tadeusza „Tadka Białego” Grochala, wspieranego przez sowieckich partyzantów Iwana Iwanowicza Karajewa.

Po wojnie fakt działania w NSZ automatycznie powodował przypięcie łatki „reakcjonisty” i wykluczał z jakichkolwiek przywilejów kombatanckich. W końcu wedle Czerwonych NSZ „nie walczyło w słusznej sprawie”. Dodatkowo sam „Żbik” został oskarżony po wojnie o kolaborację. Argumentem było spotkanie z Hauptmanem Huste z Posterunku Żandarmerii w Kluczewsku. W rzeczywistości na Niemca, a właściwie Austriaka, wydano wyrok śmierci za atak na oddział partyzantów. Ten chcąc uniknąć egzekucji ubłagał spotkanie z dowódcą NSZ, na którym obiecał wstrzymać wszelkie akcje represyjne. Mało tego, zaoferował zwalnianie z więzień Gestapo wskazanych przez „Żbika” ludzi. Skorzystało na tym później wiele osób, także komunistów. Nie przeszkodziło im to jednak w późniejszej kreacji Władysława Kołacińskiego jako bandyty i kolaboranta.


Autor opracowania, Michał Świetliński, w rozmowie z wMeritum.pl podkreśla dlaczego bitwa pod Olesznem szczególnie zasługuje na upamiętnienie:

Bitwa pod Olesznem pokazuje, że pomimo napięć w kierownictwach obu organizacji „do dole” współpraca układała się znakomicie. Niejednokrotnie AK`owcy, którzy oficjalnie nie mieli prawa walczyć z Armią Ludową i sowieckimi partyzantami prosili NSZ`owców o pomoc w likwidacji zgrupowań komunistycznych, które bardzo często dawali się we znaki mieszkańcom terenów na których działali. Tak kooperowały między innymi oddziały „Żbika” i „Marcina”. Podobieństw między nimi znajdzie się jeszcze więcej. Oboje po wojnie mieli olbrzymie problemy z „władzą ludową”. Kwintesencją ich współpracy jest właśnie bitwa pod Olesznem, gdzie obaj dowódcy uratowali tą miejscowość.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Beatricze » 10 lut 2016, o 20:07

Szkoda że to nie facebook postawiła bym łapkę w górę i udostępniła :) :spoko:
inter arma silent Musae
Avatar użytkownika
Beatricze
Kapitan
Kapitan
 
Posty: 444
Dołączył(a): 2 paź 2015, o 05:43

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez anioł » 10 lut 2016, o 20:55

no artykuł ciekawy duzo daje do myslenia szkoda ze tak malo juz osób zostało z tamtych czasów którzy mogli by sie wypowiedziec.Wiem o prawdziwej napaści którą opowiadał dla mojego ojca jego wuj ja ponoć chodziłem po świecie jak on żył ale go nie pamiętam. Ze wracając z młyna od strony Lidzbarka W.na wysokości obecnego parkingu zaatakował go oddzial czterech osób ubranych w radzieckie mundury zastrzelili mu konia a cały wóz z workami z mąką wywrócili i podpalili jemu uciekając przestrzelili ręke którą miał nie władną udało mu się przezyć tylko temu ze gdzieś znalazł jakąś nore pod drzewem w której się schronił i przeczekał całą noc akcja miała miejsce po wojnie a on nie wiedział kto go napadł duzo ludzi sie wtedy przebierało zeby nie wzbudzać podejrzeń okolicznej ludności. :pozdro:
Avatar użytkownika
anioł
St. chorąży
St. chorąży
 
Posty: 247
Dołączył(a): 24 gru 2014, o 17:34


Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez KOZAK » 11 lut 2016, o 16:09

Brawo Stefan...świetnie się czyta, a dodatkowo zdjęcia robią klimat. Po przeczytaniu człowiek wpada w zadumę. Trudne to były czasy... :-(
Invenire-Salvum
Avatar użytkownika
KOZAK
Generał Brygady
Generał Brygady
 
Posty: 916
Dołączył(a): 8 cze 2014, o 07:53

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 11 lut 2016, o 18:07

11 sierpnia 1944 r. na Kielecczyźnie pod dowództwem kpt. Antoniego Dąbrowskiego-Szackiego „Bohuna” powstała Brygada Świętokrzyska, największa formacja zbrojna Narodowych Sił Zbrojnych; walczyła zarówno z Niemcami, jak i podziemiem komunistycznym.



W skład Brygady, nad którą polityczne zwierzchnictwo sprawowała tajna Organizacja Polska (OP), weszły oddziały partyzanckie operujące od czerwca 1944 r. na terenie powiatu opatowskiego – 204 pułk piechoty Ziemi Kieleckiej oraz 202 pułk piechoty Ziemi Sandomierskiej. W grudniu 1944 r. liczebność Brygady wynosiła 822 ludzi.

Sformowano ją z tych oddziałów NSZ, które nie podporządkowały się umowie scaleniowej z AK z 7 marca 1944 r. Dowództwo Brygady skłonne było uznać władzę zwierzchnią Naczelnego Wodza, ale pod warunkiem zachowania sporej samodzielności. Zdecydowanie natomiast nie godziło się na podporządkowanie się dowództwu AK z jej komendantem gen. Tadeuszem Komorowskim „Borem” na czele.

W styczniu 1945 r. doszło do reorganizacji oddziału – odtąd składał się on z trzech pułków: Świętokrzyskiego, Jasnogórskiego i Legii Nadwiślańskiej, a także oddziałów liniowych.

Od początku swej działalności na Kielecczyźnie Brygada organizowała ataki na niemieckie posterunki; rozbrajała niewielkie oddziały żandarmerii oraz Wehrmachtu. Do jednego z największych starć z siłami niemieckimi doszło 20 września pod Cacowem.

Głównym celem istnienia Brygady było jednak zbrojne zwalczanie podziemia komunistycznego, uzależnionego od Związku Sowieckiego. Dokonywała ona napadów na partyzantów Armii Ludowej oraz Batalionów Chłopskich, likwidowała lokalne struktury PPR. Do największych antykomunistycznych akcji bojowych Brygady należały m.in. atak na Brygadę AL „Świt” w sierpniu 1944 r., rozbicie pod Rząbcem zgrupowania AL pod dowództwem Tadeusza Grochala „Tadka Białego” - we wrześniu 1944 r.; oraz zorganizowany trzy miesiące później napad na grupę sowiecką z oddziału NKWD „Awangarda”, którym dowodził Wasyl Tichonin „Wasyl”.

Działając na Kielecczyźnie partyzanci z Brygady przeprowadzali rekwizycje żywności, połączone z rabunkami mienia, co utrwaliło ich negatywny wizerunek w oczach miejscowych chłopów.

W styczniu 1945 r., z chwilą zbliżania się frontu sowieckiego, dowództwo Brygady stacjonującej w rejonie Miechowa zdecydowało się podjąć marsz na zachód. W tym celu „Bohun” zawarł porozumienie z lokalnymi dowódcami Wehrmachtu, umożliwiające wycofanie się oddziału NSZ na teren zajmowany przez Niemców. 15 stycznia, po uzyskaniu zgody niemieckiej (wcześniej oddziały Brygady zostały przez nich ostrzelane) Brygada przeprawiła się przez Pilicę. Kilka dni później przekroczyła dawną granicę z Niemcami.

Przebywając na terytorium kontrolowanym przez Wehrmacht, Dąbrowski-Szacki uchylał się od podjęcia regularnej walki z Armią Czerwoną tłumacząc to nieprzygotowaniem oraz partyzanckim charakterem dowodzonego przez siebie, liczącego już ponad tysiąc ludzi oddziału.

Aby uzyskać zgodę na dalszy odwrót „Bohun” zgodził się jednak na przerzut przez Niemców drogą lotniczą wybranych żołnierzy Brygady na ziemie polskie zajęte przez Armię Czerwoną. Od lutego do kwietnia na spadochronach zrzucono tam cztery grupy kurierów; wyszły też patrole piesze. Miały one rozkaz polityków OP dotarcia do przywódców NSZ w kraju. Broń, dokumenty i radiostacje dostarczali Niemcy.

W kwietniu Brygada ponowiła marsz na zachód, a 1 maja jej żołnierze zakwaterowali się w pobliżu Pilzna. W tym czasie po raz pierwszy natknęli się na oddziały amerykańskie podążające na wschód. Po uznaniu przez nich Brygady za część sił alianckich, żołnierze „Bohuna” rozpoczęli działania antyniemieckie. 5 maja wyzwolili kobiecy obóz koncentracyjny w Holiszowie uwalniając m.in. 200 Żydówek. "To jedna z ładniejszych kart historii brygady" – podkreśla prof. Żaryn. Następnego dnia nawiązano kontakt z 3. Armią gen. George'a Pattona.

Dowódca Brygady planował następnie jak najszybsze przyłączenie swego oddziału do 2 Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, przebywającego we Włoszech. Ten jednak nie wyraził na to zgody.

W konsekwencji odmowy oraz wskutek pogarszania się stosunku ludności czeskiej do partyzantów z NSZ, oskarżanych przez komunistów o kolaborację z Niemcami, w sierpniu Amerykanie przewieźli partyzantów do koszar poniemieckich w Coburgu, a następnie rozbroili. Ostatecznie żołnierze Brygady zostali przydzieleni do Polskich Kompanii Wartowniczych, pełniących służbę na terenie okupowanych przez aliantów Niemiec.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 11 lut 2016, o 18:11

69 lat temu partyzanci „Ognia” opanowali krakowskie więzienie św. Michała i uwolnili 64 osoby, którym groziła śmierć

18 sierpnia 1946 roku partyzanci grupy krakowskiej oddziału Józefa Kurasia pod dowództwem Jana Janusza „Siekiery” rozbili więzienie św. Michała w Krakowie. Znajdowało się ono przy ul. Senackiej i Poselskiej (dziś jest tam Muzeum Archeologiczne).

Uwolnili 64 osoby związane z podziemiem antykomunistycznym, którym groziła kara śmierci. Opanowanie więzienia w biały dzień i bez jednego wystrzału było możliwe dzięki współdziałaniu z dwójką strażników (przede wszystkim Ireną Odrzywołek), którzy dostarczyli więźniom broń. Z zewnątrz akcją dowodził „Siekiera”, natomiast wewnątrz organizował wszystko akowiec z okolic Tarnowa – Bolesław Pronobis „Ikar”.

Józef Kuraś („Ogień”, „Orzeł”) urodził się 23 października 1915 r. w Waksmundzie koło Nowego Targu. W 1934 r. został członkiem Stronnictwa Ludowego. W czasie kampanii polskiej 1939 r. walczył w szeregach 1 pułku strzelców podhalańskich.

Od listopada 1939 r. zaangażowany w działalność konspiracyjną. Żołnierz Konfederacji Tatrzańskiej i Armii Krajowej. Dowódca oddziałów Ludowej Straży Bezpieczeństwa oraz oddziału egzekucyjnego Powiatowej Delegatury Rządu RP w Nowym Targu.

W czerwcu 1943 r. w odwecie za egzekucję dokonaną przez oddział Kurasia na dwóch policjantach, będących agentami Gestapo, Niemcy zamordowali jego żonę, 2,5-letniego syna i ojca. Ciała zamordowanych i rodzinny dom Kurasia spalono. Wówczas to przyjął pseudonim "Ogień".

Na początku 1945 r. Kuraś uczestniczył w tworzeniu Milicji Obywatelskiej. Trzy miesiące był komendantem MO w Nowym Targu i w Urzędzie Bezpieczeństwa w Zakopanem, realizując w ten sposób zalecenia Mikołajczykowskiego Stronnictwa Ludowego, dotyczące przejmowania władzy na wyzwolonych przez Sowietów terenach.

Kiedy okazało się, że wizja ta jest nierealna, Kuraś utworzył zgrupowanie partyzanckie "Błyskawica", na czele którego w latach 1945-1947 walczył przeciwko władzy komunistycznej na terenie Podhala i w innych częściach woj. krakowskiego.

21 lutego 1947 r. otoczony przez oddziały UB i KBW we wsi Ostrowsko pod Nowym Targiem, próbował popełnić samobójstwo. Śmiertelnie ranny, zmarł następnego dnia w szpitalu w Nowym Targu.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 12 lut 2016, o 17:10

W Wigilię Bożego Narodzenia 1948 roku komuniści aresztowali żołnierza batalionu "Zośka" Jana Rodowicza "Anodę", uczestnika akcji pod Arsenałem, rannego w Powstaniu Warszawskim i odznaczonego Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari V klasy. - Gdy w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia dowiedziałem się, że „Anoda” jest aresztowany, postanowiłem już wtedy nie nocować w domu - wspomina jego kolega "Henryk Kończykowski ps. "Halicz", który studiował z "Anodą", później ukrywał się i został przez komunistów skazany na 15 lat więzienia. Jego losy opisane zostały w książce "Zośkowiec"."Anoda" po wojnie jako podkomendny płk. Jana Mazurkiewicza "Radosława" działał w podziemiu antykomunistycznym, nadzorował ekshumacje i pochówek towarzyszy broni z Powstania Warszawskiego. We wrześniu 1945 roku ujawnił się i podjął studia na Politechnice Warszawskiej. Na ulicy Koszykowej w siedzibie UB "Anoda" przeszedł okrutne śledztwo. 7 stycznia 1949 roku w niewyjaśnionych okolicznościach wypadł z okna na czwartym piętrze. Według UB miało to być samobójstwo, wiele przemawia za tym, że został zakatowany na śmierć. Jego losy opisał Mariusz Olczak, historyk Archiwum Akt Nowych.
- Gdy w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia dowiedziałem się, że „Anoda” jest aresztowany, postanowiłem już wtedy nie nocować w domu - wspomina jego kolega "Henryk Kończykowski ps. "Halicz", który z nim studiował na Politechnice Warszawskiej w strukturach antykomunistyczny z "Anodą", ukrywał się i po aresztowaniu został skazany na 15 lat więzienia, z czego 4 przesiedział Jego losy opisane zostały w książce "Zośkowiec". Z prac historyków wynika, że 40 żołnierzy "Zośki" zostało po wojnie aresztowanych.
Jak wyglądała Wigilia w komunistycznych więzieniach? - W więzieniu na Ratuszowej w 1951 r. były maleńkie cele, a w każdej po 12 osób. Pamiętam głód i brud. Jedną pajdkę chleba zachowaliśmy specjalnie na wigilię. Ten kawałek chleba podzieliliśmy na 12 malutkich części. Strażników na czas Bożego Narodzenia było znacznie więcej. Czegoś musieli się bać… Więźniowie składali sobie życzenia. Ale co to mogły być za życzenia, gdy wielu z nas czekało na egzekucję… Pukaliśmy też w ściany do naszych sąsiadów w niewoli. W naszej celi miałem najłagodniejszy wyrok – 15 lat więzienia. Czego sobie wtedy życzyliśmy? Aby wyjść na wolność. Myślałem sobie wtedy, że wyjdę z więzienia w wieku 50 lat i wiedziałem, że koledzy z celi mogli tylko o takim scenariuszu pomarzyć. Nie wolno nam było śpiewać kolęd, więc śpiewaliśmy szeptem. Gdyby kogoś złapali na śpiewaniu, to dostałby za to co najmniej dwa dni głodówki. Prezentów oczywiście być nie mogło. Modliliśmy się. W celi byli żołnierze od „Łupaszki”, był profesor z Delegatury Rządu na Kraj, pilot z Anglii, żołnierze z okolic Ciechanowa, Sierpca… - wspomina.
Jak wcześniej,podczas okupacji niemieckiej świętowało środowisko „Zośki” święta Bożego Narodzenia? - Na Wigilię nie zbieraliśmy się wszyscy, bo to by było zbyt niebezpieczne. Spotykaliśmy się drużynami. Pamiętam jak na taką wigilię w 1942 albo 1943 r., przyszedł Konrad Okolski ps. „Kuba”. Ustawiliśmy się w szeregu i „Kuba” wzniośle mówił o perspektywach. Do każdego pochodził i dzielił się opłatkiem. Taki podniosły nastrój się zmienił, gdy przyszedł Janek Rodowicz „Anoda” i zaczął śpiewać i opowiadać dowcipy. „Zośkową” wigilię mieliśmy też po Powstaniu Warszawskim w Podkowie Leśnej w wynajmowanym przez Kazimierza Łodzińskiego „Kapsiuta” pokoju. To był 1944 r. Przybyli ci, którzy byli wówczas na tym terenie: „Grom”, „Zagłoba”, „Kmita”, brat „Broma” oraz dziewczyny – „Bogna” i „Madzia”. Przyszedł też do nas płk „Anatol” i przyniósł nam w prezencie… karabin. Do picia była gorąca woda, którą wcześniej zalewało się obierki z jabłek… Pamiętam nastrój wyczekiwania i rozmowy o tym, jak zachować się wobec komunistów - wspomina.

"Halicz" wspomina też święta Bożego Narodzenia w więzieniu na Rakowieckiej: "byliśmy wymieszani i w celach mieszkało nawet po 50 osób. Byli tam tacy, którzy wcześniej byli pułkownikami w UB i zostali skazani za jakieś machlojki. Trzeba było być ostrożnym, bo wśród nas byli donosiciele. Nie śpiewaliśmy tam kolęd nawet szeptem. Tak samo było w obozie na Gęsiówce, gdzie byłem później więziony".

Pierwsza Wigilia na wolności? - Wypuszczono mnie w listopadzie 1954 r. Zobaczyłem normalne życie, ale czułem się w nim obcy. Jak przyszedłem do domu, to mama dała mi jeść. Dostałem zupę w talerzu i myślę sobie, że nie wiedziałem, że aż tak źle musi być w domu, bo zupę dostałem w płytkim talerzu. Nie mówiłem tego głośno, a po prostu nie mogłem się przestawić z jedzenia w misce, w której jadłem prawie cztery lata. Ten talerz więc wydawał mi się płytki, a nie głęboki, choć takim był. To Boże Narodzenie też dla mnie takie było w domu specyficzne. Nie potrafiłem się odnaleźć. Czułem się obco. Nie mieliśmy też z żoną i dziećmi mieszkania... Później już spędzaliśmy ten czas lepiej - dodaje "Halicz"

O śmierci „Anody” rodzinę powiadomiono jego dopiero 1 marca 1949 roku. Wcześniej, 12 stycznia, jego ciało zostało anonimowo pogrzebane na Cmentarzu Powązkowskim. Bliscy Rodowicza potajemnie przeprowadzili ekshumację i trumnę umieszczono w rodzinnym grobie na Starych Powązkach. Symboliczny grób znajduje się dziś także w Kwaterze „Na Łączce” Cmentarza Wojskowego w Warszawie. Jan Rodowicz "Anoda", został pośmiertnie odznaczony przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 12 lut 2016, o 17:15

22 grudnia 1949 r. w więzieniu przy ul.Rakowieckiej w Warszawie został zamordowany przez oprawców sowieckich śp.por.Wacław Walicki ps.„Tesaro”, oficer Komendy Okręgu Wileńskiego AK, nauczyciel, urodzony 11 października1903 r. w Mińsku Litewskim.

…Od października 1945 r. adiutant, a następnie zastępca ppłk. Antoniego Olechnowicza „Pohoreckiego” odtwarzał wraz z nim struktury eksterytorialnego Okręgu Wileńskiego AK.

W ramach działalności Ośrodka Mobilizacyjnego Okręgu Wileńskiego AK stworzył i kierował własną siatką konspiracyjną, składającą się z wileńskiej młodzieży. Aresztowany 23 czerwca 1948 r. w Szczawnie Zdroju w trakcie ogólnopolskiej akcji „X”, wymierzonej w konspirację wileńską. Prowadzone przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego śledztwo zakończyło się wydaniem przez sowiecki Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie 8 października 1949 r. wyroku śmierci. Decyzją z 30 listopada 1949 r. sowiecki Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał wyrok w mocy. Agent sowiecki Bolesław Bierut nie skorzystał z prawa łaski.
Por.Wacław Walicki został zamordowany 22 grudnia 1949 r. w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie.

CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI !

Szczątki śp.por.Wacława Walickiego odnaleziono latem 2012 r. w kwaterze „Ł” Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie.Pochowany w tym roku w "Panteonie-Mauzoleum" na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Wacław Walicki. Zdjęcie sygnalityczne wykonane w MBP w 1948 r. (AIPN)
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez Olsztyniak » 13 lut 2016, o 18:56

Bardzo ciekawe zdjęcie żołnierzy V Wileńskiej Brygady AK. W środku, z ryngrafem stoi mjr. Łupaszka.
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
Avatar użytkownika
Olsztyniak
Młodszy Chorąży
Młodszy Chorąży
 
Posty: 175
Dołączył(a): 2 lut 2016, o 18:42

Re: Żołnierze Wyklęci

Postprzez maciek7309 » 23 lut 2016, o 20:15

Poniżej link do pamiętnika Zdzisława Brońskiego "Uskoka", lata od 1941 do śmierci w maju 1949. Pamiętnik znaleziony w jego kryjówce gdzie zginął otoczony przez bezpiekę. Dostęp bez opłat:
https://pamiec.pl/download/49/31143/PamietnikUskoka.pdf
Avatar użytkownika
maciek7309
St. Sierżant
St. Sierżant
 
Posty: 147
Dołączył(a): 9 cze 2015, o 19:15

Następna strona

Powrót do Polska Ludowa

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

cron