Przełącz na pełną wersję forum
Rozmowy o wszystkim, humor, rozrywka, ciekawostki, ploteczki itp.
Odpowiedz

Re: Ciekawostki z naszego regionu

21 wrz 2016, o 12:34

Zgłaszać się może każdy. Muzeum robi selekcję.

Re: Ciekawostki z naszego regionu

8 paź 2016, o 19:00

Wzruszająca historia , czy u nas w okolicy lub mieście są podobni ludzie do Dory Mross ? Pomyślałam,że (czas biegnie jak wariat a niezwykłe historie razem z nim uciekają ) jeśli są ludzie którzy pamiętają jeszcze okres przed i powojenny to może warto byłoby z takimi ludźmi spotkać się , spisać lub zarejestrować ich historię ... .

Niezwykła Niemka, którą pokochali mieszkańcy
Dora Mross musiała opuścić rodzinny dom w Przybyłowie zimą 1945 r. Powróciła do niego po pół wieku. Żyje wśród małej, polskiej społeczności, która przyjęła ją serdecznie, jak swoją, obdarzyła zaufaniem, a teraz nadała tytuł honorowego obywatela Tolkmicka.
Gdy zimą 1945 r. wraz z matką i trzema siostrami musiały opuścić rodzinne Przybyłowo miała dziewięć lat. Dora Mross doskonale pamięta ten dzień.


— Ojca już z nami nie było, zabrali go Rosjanie. Nigdy więcej go widziałam, nigdy też nie dowiedzieliśmy się, co się z nim stało. Został zamordowany, ale czy od razu, czy wywieziono go na Sybir? Nie wiem. Mama została więc z czwórką córek. Najstarsza z moich sióstr miała 19 lat. Zbliżało się Boże Narodzenie, pamiętam silny mróz. Niewiele mogliśmy zabrać ze sobą, a i z tego byliśmy po drodze okradani. W Milejewie, w Bągarcie wygrzebywano nam z kufrów rzeczy. Chociaż i tak nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele, bo nasze mieszkania już wcześniej ograbiono. Na dworcu w Elblągu podeszli do nas jacyś mężczyźni i odcięli paski od tobołków, które nieśliśmy na plecach i zabrali je nam. Załadowano nas do bydlęcego pociągu, ale zanim odjechaliśmy do wagonu wpadła grupa młodych mężczyzn, zdarli z mamy płaszcz, zdjęli jej buty — wspomina Dora Mross.


Rodzina Mross trafia do rosyjskiej strefy okupacyjnej w Niemczech
.
— O przestępstwach Rosjan i o naszym wypędzeniu nie można było pisnąć słowa, nikomu. Było nam ciężko, nie miałyśmy przecież żadnych rzeczy, pieniędzy — wspomina.


Przez pięć lat mieszkali w Turyngii (dawna NRD). Potem zdecydowali się na ucieczkę do zachodnich Niemiec. Cały dobytek nieśli w małym kuferku. 

— Tam nasza sytuacja się poprawiła. W zachodnich Niemczech weszła ustawa przydzielająca renty kobietom, których mężowie zginęli podczas wojny. Była to kwota, za którą mogłyśmy się utrzymać — mówi pani Dora.

Ich domem stał się Bickerweg, nieduża miejscowość położona 50 km od Kolonii. 
Ale Dora i jej najstarsza siostra marzyły, żeby wrócić do rodzinnego Przybyłowa (dzisiaj gmina Tolkmicko). 

— Zaczęłam zbierać zdjęcia z Przybyłowa. Mojej, mieszkającej na Żuławach, ciotce udało się uratować przed Rosjanami. Zdążyła też zabrać rodzinne albumy. W 1965 r. zdecydowałam się napisać list do rodziny Michnikowskich, która po wojnie zamieszkała w naszym domu w Przybyłowie. I tak rozpoczął się mój powrót w rodzinne strony — mówi pani Dora. 


Michnikowscy nie tylko odpisali, ale też zaprosili Dorę Mross do Przybyłowa. Pierwszy raz przyjechała tutaj w 1974 r.

— Zaprzyjaźniliśmy się, w Przybyłowie spędzaliśmy wspólnie wakacje — mówi kobieta.

Potem Michnikowscy sprzedali gospodarstwo młodemu mężczyźnie, który gospodarzył w nim do 1991 r. Gdy zdecydował się sprzedać, Dora Mross wraz z synem Joachimem postanowili kupić rodzinny majątek. Dora przeprowadziła się również do niego na stałe. Mieszkańcy Przybyłowa przyjmują ją i jej męża jak swoich.

— Mój mąż Kurt pochodził z Mrągowa. W 1945 r. został w Polsce, uczył się polskiego i doskonale posługiwał się tym językiem. Więc, gdy przyjeżdżaliśmy do Michnikowskich mogliśmy porozumieć się z mieszkańcami Przybyłowa. Świetnie poznaliśmy naszych przyszłych sąsiadów, byliśmy we wsi znani, ludzie nas lubili — mówi. — Mieszkańcy mają do mnie zaufanie, dwukrotnie wybierali mnie na zastępcę sołtysa. Teraz zostałam honorowym obywatelem Tolkmicka. To ogromne wyróżnienie dla mnie.

W rodzinnym domu Dora Mross prowadzi gospodarstwo agroturystyczne. Na brak gości nie narzeka. Książka rezerwacji, to opasły tom. Czy jej ojczyzną są Niemcy czy Polska? — Moja ojczyzna jest w Przybyłowie. Moja rodzina żyła tu od 1740 r. Gdy tutaj wróciłam, to na początek remontu kuzyn zrobił mi przed domem ławeczkę. Gdy tak sobie na niej usiadłam, spłynęło na mnie takie uczucie: tu jestem u siebie, tu jest mój prawdziwy dom. Gdy umrę, chcę być pochowana w Niemczech w rodzinnym grobowcu wraz z mężem. Opuszczę Przybyłowo, ale moja dusza zostanie tutaj na zawsze — odpowiada pani Dora.


Co dzisiaj myśli o dramatycznych wydarzeniach z grudnia 1945 r.?

— Takie były czasy. Nie można ich zapomnieć, ale należy wybaczyć. Gdybyśmy sobie nawzajem tych czasów nie wybaczyli, to nie moglibyśmy żyć w zjednoczonej Europie — mówi.


Dora Mross dopisała też nową historię do gospodarstwa w Przybyłowie. Rozpoczęła hodowlę owiec rasy skudden.

— To najstarsza, licząca ponad dwa tysiące lat rasa. Niezwykłe jest to, że te owce sierścią ogrzewały w 1945 r. dzieci niemieckich uciekinierów z Prus Wschodnich. To rasa, która wywodzi się z tych terenów i była hodowano tutaj do 1945 r — mówi Joachim Mross, syn Dory. — Moja mama, jako pierwsza od tamtej pory, sprowadziła ją tu ponownie

30 sierpnia Rada Miejska w Tolkmicku nadała Dorze Mross tytuł Honorowego Obywatela Tolkmicka. Jej wspomnienia wydane zostaną niebawem w Niemczech. 

Anna Dawid



http://dziennikelblaski.pl/389019,Niezw ... z4MUSS8qhG

Re: Ciekawostki z naszego regionu

9 paź 2016, o 15:58

:brawo: faktycznie pomysł dobry ,,,

Re: Ciekawostki z naszego regionu

5 lis 2016, o 23:23

Jakie skarby kryje nasz powiat?
Mazurska ziemia kryje w sobie wiele skarbów, które czekają tylko na odkrycie. Wiele z nich to pozostałości po czasach wojny. Coraz częściej za ich poszukiwanie zabierają się hobbyści wyposażeni w wykrywacze metalu. Niestety, na taką formę spędzania wolnego czasu nieprzychylnie patrzą zarówno archeolodzy jak i policja.

Mazurska ziemia kryje w sobie wiele skarbów, które czekają tylko na odkrycie. Wiele z nich to pozostałości po czasach wojny. Coraz częściej za ich poszukiwanie zabierają się hobbyści wyposażeni w wykrywacze metalu. Niestety, na taką formę spędzania wolnego czasu nieprzychylnie patrzą zarówno archeolodzy jak i policja.
Co prawda dobry wykrywacz metali nadal potrafi kosztować małą fortunę, ale na sprzęt średniej klasy pozwolić może sobie już coraz więcej archeologów amatorów. Stąd też coraz więcej osób interesuje się takim sposobem spędzania wolnego czasu. W większości nie marzą oni o odkryciu złotego pociągu czy bursztynowej komnaty, a do uznania wielogodzinnych poszukiwań za udane wystarczy im odnalezienie zwykłego guzika od munduru. Problem w tym, że mogą za to stracić swój detektor metali lub w najbardziej skrajnych przypadkach nawet trafić do więzienia.

Surowe prawo czyha na hobbystów
Spacery z wykrywaczami metali krzywdy nikomu nie wyrządzają. To przyjemny sposób na spędzenie weekendowego popołudnia na łonie natury. W teorii do rozpoczęcia poszukiwań powinna wystarczyć tylko zgoda właściciela terenu. Niestety, tylko w teorii. Polskie prawo nieprzychylnie patrzy na detektorystów. W myśl ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami poszukiwanie w ziemi eksponatów archeologicznych przy użyciu urządzeń elektronicznych lub technicznych wymaga zgody właściwego wojewódzkiego konserwatora zabytków.
Docelowo taki zapis ma chronić znajdujące się w ziemi eksponaty przed zniszczeniem czy przywłaszczeniem. W rzeczywistości zazwyczaj większość z tych przedmiotów zapewne nigdy nie zostałaby odkryta gdyby nie poszukiwacze amatorzy. Problem leży w interpretacji przepisów. Jeśli poszukiwacza złapie policja grozić może mu nawet kilka lat więzienia. W większości takich przypadków hobbistom stawiane są zarzuty niszczenia stanowisk archeologicznych oraz przywłaszczenia mienia. Tylko w samym województwie Warmińsko-Mazurskim wykaz stanowisk archeologicznych liczy sobie około dwunastu tysięcy pozycji.
Problemów poszukiwaczom nie robią za to właściciele działek, na których archeolodzy amatorzy chcieliby prowadzić poszukiwania. Zwykle wystarczy krótka rozmowa, by zgodzili się wpuszczenie na swój teren hobbystów.
– Zazwyczaj opowiadam na czym polega moje hobby, co można znaleźć w ziemi i co robię z tym co znalazłem. Z właścicielami nie mam zazwyczaj problemów. Problemem jest rygorystyczne prawo – wyjaśnia Marek poszukiwacz-hobbysta .

Eksponaty do muzeów
Procedura uzyskania odpowiedniego pozwolenia jest czasochłonna i nie zawsze kończy się pozytywnym rozpatrzeniem. Do samego wniosku trzeba dołączyć zgodę właściciela terenu, program poszukiwań oraz dokument zaświadczający o współpracy z muzeum, które wyszukane przez nas eksponaty przejmie. Małe szanse na pozytywne rozpatrzenie prośby mają osoby, które nie przeszły żadnego archeologicznego przeszkolenia odnośnie postępowania z zabytkami oraz z niewybuchami.
– Znam całkiem dużo osób, które hobbystycznie zajmują się poszukiwaniem skarbów z wykrywaczem metalu – opowiada Maciej mieszkający pod Szczytnem detektorysta. – W tym gronie nie ma jednak nikogo kto występowałby o pozwolenie do konserwatora zabytków. Najczęściej chodzimy po prywatnych terenach za zgodą właścicieli, zazwyczaj nie odnajduje się też nie wiadomo jak wielkich skarbów. Zdarzają się wypady kiedy z ziemi nie wyciąga się nic co przedstawiałoby jakąkolwiek wartość historyczną czy pieniężną – dodaje.
Ludzie zbyt często utożsamiają poszukiwaczy z domorosłymi fanami militariów, którzy znoszą do domów niewybuchy z okolicznych pól i lasów.
– Wśród ludzi, którzy prowadzą amatorskie poszukiwania z wykrywaczami metali ci interesujący się niewybuchami to margines – wyjaśnia Maciej. – Wariaci robiący sobie w domach składowisko materiałów wybuchowych psują opinię całemu środowisku - dodaje.

W tyle za resztą Europy
W większości europejskich krajów poszukiwania z wykrywaczami metali są legalne o ile uzyskało się zgodę właściciela terenu, na którym są przeprowadzane. W Wielkiej Brytanii na przykład dodatkowo za znaleziska wypłacana jest nagroda w wysokości równowartości wyceny odnalezionych przedmiotów.
– Na zachodzie zdarzały się nagrody dla archeologów amatorów w kwotach siedmiocyfrowych, w Polsce zamiast jakiejkolwiek nagrody albo chociaż podziękowania można sobie ściągnąć na głowę policję i prokuratora – wyjaśnia Maciej. – Urzędnicy praktycznie z zasady zakładają, że eksponaty muszą pochodzić ze stanowiska archeologicznego. Wszyscy jesteśmy wrzucani do jednego worka razem z domorosłymi saperami i ludźmi, którzy co lepsze okazy wygrzebane z ziemi natychmiast sprzedają - mówi..
Nasze prawo dotyczące postępowania z archeologami hobbystami to ewenement na skalę europejską.
– Poszukiwacze z innych krajów dziwią się, że u nas sytuacja wygląda w taki sposób – opowiada Marek lokalny archeolog amator. – Przez to, że mamy takie prawo jakie mamy dużo eksponatów, które mogłyby cieszyć oczy odwiedzających muzea, nigdy do nich nie trafi. Rozumiem, że takie regulacje mają chronić takie przedmioty przed przywłaszczeniem, ale przez groźbę odpowiedzialności karnej coraz mniej osób przynosi znaleziska do muzeów, często ze względu właśnie na potencjalny wyrok – wyjaśnia poszukiwacz.
Bezpieczniej wcale nie jest w lasach. Jeśli na kopaniu w takim miejscu poszukiwacza złapie straż leśna również grozi mu za to kara. Strażnicy mają możliwość wystawienia mandatu za niszczenie ściółki leśnej. Zazwyczaj nie są to wielkie kwoty, ale wszystko zależy od skali zniszczenia i jego interpretacji przez straż. Maksymalna kara jaka może zostać nałożona na poszukiwacza to nawet tysiąc złotych, choć w większości przypadków kwoty oscylują w przedziale od 20 do 500 złotych.

Tylko w okolicach Szczytna łatwo można dogadać się z kilkunastoma osobami, które dla przyjemności bawią się w poszukiwaczy. Często umawiają się na wspólne wyprawy przy pomocy Facebooka. Gdyby prawo nie rzucało im kłód pod nogi mogliby zdziałać wiele dobrego.
– W okolicach Szczytna spotkałem się z 15 osobami, które mają hobby podobne do mojego – opowiada Marek poszukiwacz-hobbysta. – Wszyscy dosyć regularnie wychodzimy na wyprawy - dodaje.
Wystarczy rzucić okiem na to co udaje się z ziemi wykopać żeby dojść do wniosków, że warto złagodzić postępowanie z archeologami hobbystami.
– W trakcie moich poszukiwań wykopałem już wiele monet, bo głównie one mnie pasjonują – opowiada o swoich znaleziskach Marek. – Najciekawszym moim znaleziskiem jest szeląg Krystyny Wazy z roku 1634, ale oprócz tego mam „na swoim koncie” również rzymską srebrną monetę, srebrne krajcary. Oprócz monet udało mi się odszukać także pruskie guziki czy odznakę ze swastyką z czasów wojny.
Gdyby nie poszukiwacze tacy jak Marek z pewnością wiele z taki eksponatów do tej pory leżałoby głęboko w ziemi. Prawo powinno surowo karać tych, którzy zabytki niszczą. Problem w tym, że nie każdy chodzący po polu z detektorem metalu robi to z chęci zysku, najczęściej takimi osobami kieruje pasja do historii, a w swoje hobby raczej inwestują pieniądze niż na nim zarabiają.

http://szczytno.wm.pl/395679,Jakie-skar ... z4PAoTADg9

Re: Ciekawostki z naszego regionu

5 gru 2016, o 22:33

Dawno nic tu nie wrzucałam, czas na ciekawostkę :
Z mroków średniowiecza trafią do internetu

Wikiński pion do gry z końskiego zęba, amulet, dzięki któremu można poznać skandynawską mitologię, fragmenty zbroi i broni średniowiecznych rycerzy będzie można wkrótce zobaczyć nie tylko na muzealnych wystawach, ale również w sieci. Regionalna Pracownia Digitalizacji zcyfryzuje wyjątkowe zabytki z dwóch muzeów w naszym regionie – Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu oraz Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku.
Digitalizacji poddana zostanie unikatowa kolekcja przedmiotów z okresu wikińskiego (VIII-­XI w.), pochodzących z jedynego, w pełni skandynawskiego emporium na ziemiach polskich ­ Truso, a także pozostałości po jednej z najsłynniejszych bitew w historii średniowiecza – Bitwy pod Grunwaldem. 150 obiektów z dwóch regionalnych muzeów już wkrótce będzie można zobaczyć na stronie cyfrowewm.pl.

- To wyjątkowe przedsięwzięcie, myślę, że wszyscy miłośnicy średniowiecza będą naprawdę usatysfakcjonowani – mówi Hanna Laska-Kleinszmidt, kierownik Regionalnej Pracowni Digitalizacji. – Zdigitalizujemy obiekty z osady Truso oraz te wydobyte podczas wykopalisk na polach grunwaldzkich. Te dwa miejsca są niezwykle ważne nie tylko dla mieszkańców naszego regionu, ale budzą również zainteresowanie międzynarodowych środowisk archeologicznych, historycznych oraz krajowych i zagranicznych turystów.

Wczesne i późne średniowiecze - dwa unikatowe miejsca i zabytki, które budzą ogromny podziw i zainteresowanie – oprócz digitalizacji w projekcie przewidziano również konserwację części obiektów, a walory popularyzatorskie zapewni dwanaście krótkich filmów, pokazujących najciekawsze fakty i eksponaty. Opowiedzą o nich eksperci – dr Marek F. Jagodziński - odkrywca i badacz osady Truso, autor ponad 100 artykułów naukowych oraz trzech książek, dr Piotr A. Nowakowski - kierownik Działu Archeologiczno­Historycznego Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku, który w 2014 i 2015 r. kierował międzynarodowymi badaniami archeologicznymi na Polach Grunwaldu oraz Jarosław Malecki – pracownik Działu Archeologiczno­-Historycznego Muzeum Bitwy pod Grunwaldem w Stębarku, przewodnik.

Prace digitalizacyjne wykona Regionalna Pracownia Digitalizacji, która działa w Centrum Spotkań Europejskich „Światowid” w Elblągu. Powstała dla digitalizacji i udostępniania dziedzictwa kulturowego Warmii i Mazur w sieci. Pracownia, jako pierwsza w regionie, archiwizuje eksponaty w technice 3D. Na stronie cyfrowewm.pl prócz np. elbląskich form przestrzennych, można również oglądać ponad sto kapliczek, wirtualne spacery, a także eksponaty z muzeów z terenu Warmii i Mazur oraz Żuław.

Projekt "Wikińska osada Truso i Bitwa pod Grunwaldem - średniowieczne historie w wirtualnym świecie" uzyskał dofinansowanie ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.

http://dziennikelblaski.pl/402703,Z-mro ... z4RrkT2dLp

Re: Ciekawostki z naszego regionu

12 gru 2016, o 23:26

Tajemnice największego kurhanu pod Bukwałdem. Zagadka częściowo rozwiązana
Wracamy do tematu: Naukowcy przedstawili wstępnie wyniki badań kurhanu III w Bukwałdzie. Latem w lesie bukwałdzkim trwały badania tego grobowca z wczesnej epoki żelaza. W okolicach miejscowości archeolodzy doliczyli się łącznie aż 16 kurhanów.

Kolejne odkrycie pod Olsztynem. Obok starożytnego kurhanu archeologowie odkryli osadę zamieszkiwaną przez Zachodnich Bałtów, a później ludność...
Na dwa kurhany w okolicach Bukwałdu natknięto się już pod koniec XIX wieku podczas budowy linii kolejowej z Olsztyna do Braniewa. Znalezione tu fragmenty popielnic oraz kości prawdopodobnie zostały przeniesione do kurhanu III, który tego lata badali archeolodzy, realizujący projekt „ Zajrzyj do wnętrza kurhanu.”

Kurhan jest duży, bo ma średnicę około 18 metrów i ok. 2,5 m wysokości. — Jest największym ze znanych do tej pory na Pojezierzu Olsztyńskim — mówi dr hab. Mirosław Hoffmann z UWM, który prowadził badania w Bukwałdzie. — Kurhany to są grobowce z nasypami kamiennymi, ziemnymi bądź kamienno-ziemnymi. Ten badany przez nas, związany jest z ludnością tzw. kultury kurhanów zachoniobałtyjskich. To są pierwsi Bałtowie, czyli przodkowie Prusów.

Archeolodzy oceniają, że kurhan III pochodzi z okresu V-III wiek przed narodzinami Chrystusa. Podczas badań grobowca natknęli się na kilka pochowków, grobów popielnicowych, ale w dużej mierze zniszczonych. W tam okresie zmarli byli poddawani kremacji, a ich prochy chowane w popielnicach, czyli urnach.

Jeśli chodzi o artefakty, to w kurhanie nie było ich wiele. Badacze znaleźli fragmenty ceramiki, jedną całą pokrywę urny, kilka ozdób z brązu. To może dowodzić, że zamieszkująca te tereny ludność nie była zbyt bogata.

Naukowcy chcą dokończyć swoje badania w przyszłym roku. Być może uda im się odkryć skrzynię kamienną z urnami lub bruk kamienny z nimi.

Andrzej Mielnicki

http://gazetaolsztynska.pl/404486,Tajem ... z4SSf5s1wq

Re: Ciekawostki z naszego regionu

17 gru 2016, o 23:19

Ceramika kadyńska, to glina zmieniona w złoto
2016-12-17 12:00:00 (ost. akt: 2016-12-16 11:31:02)

Zebrał największą w Polsce i drugą co do wielkości na świecie kolekcję ceramiki z powstałej w 1905 roku Kadyńskiej Wytwórni Majoliki. Edward Parzych od 50 lat eksploruje tak rynek jak i tereny dawnych Prus Wschodnich powiększając zbiory.
Kolekcjonerem zostaje się z zamiłowania, nie z przypadku. Chociaż Edward Parzych z pierwszym zabytkowym eksponatem do czynienia miał przez zupełny przypadek.

— To była stara biblioteczka, która pierwotnie miała trafić do spalenia. Potem była ceramiczna waza z Delft, którą otrzymałem w prezencie od mamy. Tak narodziła się pasja, która towarzyszy mi od 50 lat. Przez ten czas zgromadziłem kolekcję porcelany, starych zegarów, sreber, przedwojennych pocztówek z wizerunkiem Elbląga, kafli elbląskich, wyrobów fajansowe z Delft, ceramiki firmy Villeroy & Boch z Mettlach w Niemczech, wyrobów złotniczych, zbioru krzyżyków, medalików oraz ikon podróżnych, pochodzących od średniowiecza po czasy nowożytne, a także antyków, z których jestem szczególnie dumny, czyli mebli elbląskich z XVIII i XIX wieku — mówi Edward Parzych.
Bo elbląskie meble to elementy niezwykłe: okazałe, o ciepłym kolorycie i bogatym wzornictwie intarsji. Barokowe i rokokowe meble elbląskie były wyjątkowym zjawiskiem artystycznym budzącym podziw, zainteresowanie i żądzę posiadania.

Wielkie szafy sieniowe, skrzynie i różnego typu szafki nabywali właściciele okazałych domów podcieniowych, gospodarujący na Żuławach gdańskich i elbląskich.
— Zbiór liczy kilkadziesiąt sztuk bardzo dobrej klasy mebli, w tym 12 barokowych szaf z XVIII wieku, skrzyń posagowych i charakterystycznych dla Żuław szafek narożnych. To meble jesionowe a także dębowe, wszystkie misternie intarsjowane. Zaprezentowałem je szerszej publiczności podczas wystawy w elbląskim muzeum w 2000 roku — opowiada kolekcjoner.

Meble to piękne eksponaty, ale do ich gromadzenia potrzeba sporo miejsca. Powoli również rynek zaczął się zwężać, więc elbląski kolekcjoner zaczął spoglądać w stronę ceramiki. Pod koniec lat 80. odkupił od swojego kolegi, Ryszarda Formeli - także kolekcjonera - część jego kolekcji ceramiki kadyńskiej wyrabianej w Kadyńskiej Manufakturze Majoliki założonej w 1898 roku przez cesarza Niemiec Wilhelma II.

Obecnie u Edwarda Parzycha znajdują się rzeźby i naczynia wykonane w technikach terakoty, majoliki i kamionki, o charakterystycznej brązowo-szafirowo-złotej barwie, ceramika budowlana oraz wyroby garncarskie - naczynia, rzeźby figuralne, płaskorzeźby i przedmioty codziennego użytku stanowiące odzwierciedlenie różnorodnych stylów oraz technik stosowanych w tej wytwórni.

Znaczna część tej kolekcji liczącej około pięćset przedmiotów, jest eksponowana na stałej wystawie w elbląskim muzeum, inne w kantorze, który prowadzi pan Edward. Pozostałe zdobią wnętrza domowych pieleszy kolekcjonera. W ten sposób, przez ponad 30 lat pan Edward zgromadził największą w Polsce i drugą co do wielkości na świecie kolekcję ceramiki kadyńskiej.
— Żałuję, że nie kupiłem żadnego obiektu w Kadynach, bo tam mógłbym zorganizować muzeum ceramiki kadyńskiej. W tej chwili mój zbiór jest ogromny i już zwyczajnie nie mam miejsca, by go eksponować — mówi kolekcjoner.

Brak miejsca na nowe eksponaty nie przeszkadza jednak panu Edwardowi kolekcjonować coraz to nowszych antyków.
— Przyznaję - to już nałóg. Zainteresowania kolekcjonerów na ogół nie ograniczają się do jednej dziedziny i tak też jest w moim przypadku. Panuje opinia, że „nieistotne jest co się zbiera, ale jak się zbiera”. Ważne jest jednak, żeby ocalić kolekcjonowane przedmioty od zniszczenia oraz zapomnienia. Wiele przedmiotów z mojej kolekcji wymagało gruntownych renowacji, na które trzeba było wyłożyć niemałe pieniądze. Ale nigdy tego nie żałowałem. Działalność kolekcjonerów poparta wiedzą jest zbliżona do działań muzeów, chociaż rodowód kolekcjonera jest znacznie wcześniejszy — opowiada.

Za swoją pasję pan Edward trzy lata temu otrzymał Honorową Nagrodę Hetmana Kolekcjonerów Polskich, Jerzego Dunin - Borkowskiego. To wyróżnienie otrzymują nieliczni i tylko najwięksi kolekcjonerzy, za szczególne zasługi w krzewieniu i wspieraniu idei kolekcjonerstwa oraz ochronę pamiątek polskiej kultury narodowej w kraju i poza jego granicami.

Do dziś Edward Parzych z nieskrywaną ciekawością przemierza nieraz odległe od siebie niewielkie miejscowości w obrębie dawnych Prus Wschodnich i Zachodnich w poszukiwaniu istniejących jeszcze materialnych śladów, rejestruje ich lokalizację, czasami zakupuje do zbiorów. Penetruje tak polski jak i zagraniczny rynek antyków - choć nie ukrywa, że najwięcej pamiątek związanych z dawnym Elblągiem i jego okolicami najłatwiej jest znaleźć w Niemczech. Nie umknie mu żadna nowość na rynku staroci.

W ciągu 50 lat swojej pasji doskonale „wyszkolił” swój kolekcjonerski nos. I wspomina jak z żoną szukali dywanu „z epoki”, który mógłby ozdobić sypialnię w ich domu.
— Wchodzimy do hali a przed nami wisi ok. 50 dywanów. Mijam każdy wzrokiem i naglę zatrzymuję się na jednym z nich. Ten - mówię i odwracam go na drugą stronę. Pod spodem widnieje wkładka: kopia kobierca polskiego z XVIII wieku. Skąd wiedziałeś? - pyta mnie żona. Tylko się na te słowa uśmiechnąłem... — kończy pan Edward.
AS

http://dziennikelblaski.pl/405681,Ceram ... z4T8EJbkpB

Re: Ciekawostki z naszego regionu

21 cze 2017, o 19:14

Dlaczego jazda kleszcza na myszy źle się dla nas kończy?

Co roku wiosną powraca temat nieznośnych... kleszczy. Naukowcy odkryli, że da się przewidzieć czy w danym roku będzie ich więcej lub mniej. A wszystko zależy od... żołędzia. Nasi rozmówcy o kleszczach wiedź wszystko! Z naukowcami: Michałem Bogdziewiczem i Joanną Zajkowską rozmawia Adam Nowiński

— Panie doktorze, co ma żołądź do kleszcza?
Doktor Michał Bogdziewicz z Zakładu Zoologii Systematycznej na Wydziale Biologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu: — Ma i to sporo. Najpierw warto zaznaczyć, że wielkość opadu żołędzi drastycznie zmienia się pomiędzy latami. W uproszczeniu można powiedzieć, że dęby produkują nasiona raz na kilka lat. Jednak jak już, to robią to z przytupem. Taki impuls zasobów powoduje dość duże zamieszanie w lesie. Jednym z efektów jest właśnie silne zwiększanie się liczebności populacji myszy. Dzięki nieograniczonemu dostępowi do pokarmu świetnie sobie radzą, silnie się rozmnażają i rok po wysypie żołędzi w lesie jest kilkakrotnie więcej gryzoni. Kilka lat temu w Bieszczadach po roku nasiennym gryzonie dosłownie biegały nam po stopach w czasie wędrówek.
— No dobrze, ale co mają wspólnego myszy z wysypem kleszczy?
— Już tłumaczę. Wysyp myszy wpływa na populację kleszczy w taki sam sposób jak nasiona na myszy. Gryzonie są świetnym gospodarzem, którego łatwo w takim czasie odnaleźć. Dlatego rok po wspomnianym wysypie myszy (a dwa lata po wysypie żołędzi) możemy się spodziewać większej liczebności kleszczy. Warto też zaznaczyć, że myszy są rezerwuarem boreliozy. Oznacza to, że są „skuteczne” w przekazywaniu bakterii kleszczom. Mamy więc nie tylko dużo kleszczy, ale też dużo zainfekowanych kleszczy.
— Czyli kleszcze nie rodzą się zainfekowane?
— Tak, w znakomitej większości przypadków samica składa jaja i nie przekazuje krętka potomstwu. Kleszcze nabywają bakterię później, w czasie posiłków na kręgowcach, np. gryzoniach czy kopytnych. Dlatego zmiany w liczebności gryzoni mają tak silny wpływ na ryzyko zachorowania na boreliozę. W latach, gdy gryzoni jest dużo, jest większa szansa, że kleszczowy posiłek odbędzie się na myszy — jest ją po prostu łatwiej znaleźć. Posiłek na myszy częściej kończy się przekazaniem bakterii niż w przypadku innych zwierząt.
— Czyli pana praca naukowa polega właśnie na wykazaniu związku pomiędzy ilością żołędzi w lasach a liczbą kleszczy?
— Oparłem się między innymi na pracach Richarda Ostfedla z USA. Tam takie badania uczeni prowadzili od lat osiemdziesiątych. Gdy pierwszy raz przeczytałem te prace, bardzo chciałem się dowiedzieć czy takie zależności wykazano też dla naszego rejonu świata. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że do tej pory nigdzie tego nie sprawdzano! Wraz z dr. Jakubem Szymkowiakiem (UAM) postanowiliśmy to sprawdzić na już dostępnych danych. Wysłaliśmy prośby do różnych instytucji, m. in. Lasów Państwowych czy Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, z prośbą o udostępnienie odpowiednich danych. Następnie użyliśmy kilka prostych metod statystycznych by sprawdzić, czy liczba zgłoszeń boreliozy w Polsce zmienia się w zależności od wielkości zbioru żołędzi. Wyniki pokazały, że w Polsce częściej diagnozuje się boreliozę dwa lata po roku nasiennym dębów. Sprawdzaliśmy też, czy podobne trendy można zauważyć w Google. Tutaj założenie było takie, że im więcej osób „łapie” kleszcza, tym większa będzie liczba zapytań w wyszukiwarkach z użyciem słowa „kleszcz” i „borelioza”. Ta analiza dała takie same wyniki — dwa lata po dużym opadzie żołędzi, Polacy częściej szukają w Google informacji o kleszczach. Natomiast liczba tych wyszukiwań jest pozytywnie skorelowana z liczbą odnotowanych przypadków boreliozy w danym roku.
— Jakie są prognozy na ten rok? Czy dwa lata wcześniej było więcej żołędzi niż zwykle?
— W 2015 roku nie było spektakularnego opadu żołędzi, więc wysoka liczba przypadków, o których słyszy się w tym roku w mediach nie jest raczej związana ze zjawiskiem, o którym rozmawiamy. Trzeba pamiętać, że na to co się dzieje, wpływa cały szereg czynników, min. pogoda.
— Pogoda?
— Tak, dość ciepła zimna, którą mamy za sobą może spowodować, że sezon 2017 będzie obarczony dużym ryzykiem. Natomiast myślę, że gdybyśmy mieli w 2015 roku dużo żołędzi i do tego jeszcze słabe zimy to ryzyko byłoby jeszcze wyższe. Aktualnie rozpoczynamy badania tego typu zależności. Chcemy się dowiedzieć w jaki sposób na liczbę przypadków boreliozy w Polsce wpływa zmienność w opadzie nasion drzew z uwzględnieniem zmienności pogodowej. Które czynniki są najważniejsze? Jakie pomiary pozwolą na najlepsze prognozy? W jaki sposób ocieplenie klimatu wpłynie na boreliozę w Polsce? Mam nadzieje, że do końca roku poznamy odpowiedzi.
— Jak pan prognozuje? Czy za rok będziemy mieli wysyp kleszczy?
— Raczej tak, bo w 2016 roku było sporo żołędzi i myślę, że spowoduje to zwiększone ryzyko w 2018.

— Ostatnio w mediach pojawiły się informacje o kleszczu zwanym obrzeżkiem gołębim...
Prof. dr hab.n.med. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku:
— To szczególny rodzaj kleszczy, tzw miękkich, żerujących na gołębiach. Może znajdować się w pobliżu dachów, na starych strychach i gdy nie ma ptaków, może atakować człowieka. Nie wiemy o przenoszeniu przez ten rodzaj kleszczy chorób, ale samo pokłucie ma działanie silnie alergizujące.
— Skoro ten gatunek atakuje przede wszystkim gołębie, skąd więc jego zainteresowanie człowiekiem?
— Może nie człowiekiem jako gatunkiem ludzkim, ale możliwością pobrania krwi, która umożliwia przeżycie. One atakują przy braku innych żywicieli. Jak się nie ma co się lubi… (śmiech)
— No tak, a jak z nimi walczyć?
— Prosto: sprzątać strychy, usuwać stare ptasie gniazda czy to ze strychów, czy te znajdujące się w pobliżu okien.
— Jakiego jeszcze gatunku występującego w Polsce możemy się obawiać?
— Człowiek powinien się obawiać Ixodes ricinus, to ten najpopularniejszy i rzadziej atakujący człowieka. Najczęściej jego ofiarą padają jednak panie, szczególnie z długimi włosami. Ten gatunek bezbłędnie kieruje się w kierunku owłosionej głowy. Teraz jeszcze dominuje Dermacentor retikulatus. Jest większy i rozpoczyna żerowanie wcześniej, pierwszy budzi się po zimowej pauzie.
— Gdzie najczęściej możemy być narażeni na atak kleszcza?
JZ: Tam gdzie znajdują się zwierzęta i ptaki. Kleszcz nie jest wybredny, żeruje na około 200 gatunkach i bezbłędnie czatuje wzdłuż miejsc ich przemieszczania się: wzdłuż ścieżek, na skraju lasu, gdyż tam ma największą szanse spotkać swego żywiciela i pozwolić mu się „zgarnąć”.
— Na jakiej wysokości najczęściej przebywają i atakują?
— Do 1,5 metra, najczęściej tam gdzie mogą się wspiąć po źdźbłach trawy i gałązkach lub tam gdzie pozostawi je poprzedni żywiciel. Młode formy przebywają częściej do wysokości traw, starsze — krzewów, ale nie wyżej niż przebiegające największe zwierzęta.
— Skąd kleszcz wie, że się zbliżamy?
— Kleszcze uzbrojone są w narządy zmysłu umieszczone na przednich odnóżach, tzw. narząd Hallera. Czatując na źdźbłach trawy ustawiają te odnóża do góry tak, żeby wyczuć drgania, ciepło, dwutlenek węgla i to, czym pachnie zbliżający się ciepły kształt, który może dać posiłek niezbędny do przetrwania.
— Które miejsce do ataku na nasze ciało upodobały sobie kleszcze?
— Kleszcz atakuje trochę inaczej niż komar. Pozwala się zgarnąć przechodzącemu zwierzęciu czy człowiekowi i zaczyna wędrować: po sierści, ubraniu tak, żeby znaleźć miejsce, gdzie skóra jest cienka i wilgotna, z płytko położonymi naczyniami. U człowieka jest to na granicy włosów na karku lub okolice pachy, pachwiny, brzucha lub na fałdach skórnych.
— Czy są miejsca względnie bezpieczne w które możemy zabrać na spacer w plenerze naszego psa?
— Najlepiej tam, gdzie tren zielony jest poprzecinany licznymi ścieżkami, bardziej rozfragmentowany, gdzie trudniej przemieszczać się zwierzętom, a tym samym mniej będzie kleszczy.
— Czy kleszcz, zgodnie z obiegową wiedzą, może przeskoczyć ze zwierzęcia na człowieka?
— Z tym skakaniem to on ma kłopoty, raczej sobie drepcze (śmiech). Jeśli nie udało mu się wkłuć w skórę domowego pupila, to głaszcząc czy siedząc w pobliżu zwierzaka możemy zachęcić go do siebie i wtedy wybierze nas.
— Czy istnieją jakieś środki chemiczne, które skutecznie mogą nas ochronić przed jego atakiem?
— Środki kleszczobójcze stosowane są u zwierząt. Człowiek może wykorzystać tzw. repelenty, czyli substancje, które ogłuszają zmysły kleszcza i stajemy się dla niego nieapetyczni.
— A jeśli już zasmakuje w nas? Jeśli już się wkłuje? Próbować walczyć z nim samemu, czy oddać się w ręce lekarza?
— Można sobie dać radę samemu, chyba że jest to miejsce dla nas trudnodostępne, wtedy potrzebna jest pomoc innej osoby.
— A jeśli wybierzemy opcję samodzielnego usunięcia kleszcza, to jak się do tego zabrać?
— Po pierwsze zdezynfekować skórę. Jest na niej dużo bakterii, poza tym kleszcze też nie są jałowe. Kleszcz wkłuwa tylko część aparatu gębowego służącego do pobierania krwi. Wbrew obiegowym opiniom, nie wkłuwa głowy zrośniętej z tułowiem ani odnóży. Wyciąga się go prostym ruchem bez obracania, można wykorzystać pęsetę. Tak, żeby nie zmiażdżyć kleszcza naciętą kartę płatniczą albo zrobić pętelkę z nici i wyciągnąć go do góry. Na koniec należy wszystko zdezynfekować. Można też użyć specjalnego sprzętu do wyciągania kleszczy oferowanego w aptekach.
— Niektórzy uważają, że należy go „utopić” w alkoholu, czy to prawda?
— O nie! Nie można go topić ani smarować niczym, ponieważ jeśli utrudnimy mu oddychanie i podrażnimy go, kleszcz może zwrócić do wytworzonej ranki nadmiar pobranych płynów wraz z patogenami, które się w nim znajdują.
— Niektórzy uważają, że kwestia kleszczy staje się bardziej problemem psychologicznym...
— Zmiany środowiskowe otaczające nas sprzyjają atakom kleszczy i, niestety, jest obiektywnie więcej zachorowań na choroby odkleszczowe. Ale wiemy też, jak je rozpoznawać i radzić sobie z nimi. Borelioza, wbrew powszechnym opiniom, wdzięcznie się leczy antybiotykami, a przeciwko kleszczowemu zapaleniu mózgu powstała bardzo dobra szczepionka, dzięki której regularnie szczepieni leśnicy przestali chorować.

Adam Nowiński
a.nowiński@gazetaolsztynska.pl

http://gazetaolsztynska.pl/444280,Dlacz ... z4jFftC6iA

Re: Ciekawostki z naszego regionu

28 cze 2017, o 22:12

Sporo autor epok pomieszał,ale artykuł ok.
http://olsztyn.wm.pl/449474,Zniszczyli-unikalne-stanowisko-archeologiczne-Prowadzili-poszukiwania-bez-zezwolenia.html#axzz4lKxaz7yN




Dzisiaj (28 czerwca) Prokuratura Okręgowa w Olsztynie skierowała do Sądu Okręgowego w Olsztynie akt oskarżenia przeciwko 49-letniemu Markowi K. i 44-letniemu Robertowi K. Mężczyźni oskarżeni zostali o zniszczenie unikalnego stanowiska archeologicznego.
Dziś (28.06) olsztyńska prokuratura skierowała oskarżenie przeciwko Markowi K. i Robertowi K. Oskarżeni zostali o zniszczenia unikalnego stanowiska archeologicznego kultury jaćwieskiej z początków średniowiecza, stanowiącego dobro o szczególnym znaczeniu dla kultury oraz kradzież około 1000 przedmiotów, takich jak bransolety, zapinki, naszyjniki z brązu, żelazne groty włóczni, fragmenty miecza i inne. Całość była skutkiem prowadzenia poszukiwań bez zezwoleń.

Mężczyźni odpowiedzą jednak nie tylko za to. Marka K. oskarżono również o posiadanie granatu typu F1 zawierającego trotyl, a Roberta K. o posiadanie karabinka marki Mauser, kilkunastu sztuk amunicji i prochu strzelniczego, usiłowanie nabycia pistoletu marki Mauser oraz sprzedaż rewolweru i karabinka innej osobie. Za ów czyny grozi im kara do 10 lat pozbawienia wolności.

Oprócz wyżej wymienionej dwójki, oskarżone zostały również inne osoby. 58-letni Marek K., 42-letni Marek T., 38-letni Piotra K. oraz 35-letni Edward I. Pierwszy z nich miał kupować nielegalnie wydobyte przedmioty, a 42-letniemu markowi T. zarzucono posiadanie 150 przedmiotów w postaci różnego rodzaju broni palnej (karabinków, pistoletów, lotniczych wielkokalibrowych karabinów maszynowych), istotnych części składowych do broni palnej oraz różnego rodzaju amunicji. 38-letni Piotr K. usłyszał zarzut posiadania jednego rewolweru i kilku łusek zawierających spłonki, a Edward I. posiadania karabinka Mauser.

Na szczególne podkreślenie zasługuje wkład w przedmiotowe postępowanie pracowników naukowych z Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, którzy dokonali oględzin zabezpieczonych w toku śledztwa zabytkowych przedmiotów i wydali w tym zakresie opinię. Wynika z niej m.in., że przedmioty te są zabytkami archeologicznymi związanymi z jaćwieskim rytuałem pogrzebowym z okresu wczesnego średniowiecza. Pochodzą one z terenu Polski północno – wschodniej w granicach dawnych jaćwieskich terenów plemiennych. Ich charakter, stan zachowania i struktura zbioru wskazują jednoznacznie, że pochodzą one z rozgrabionego cmentarzyska tej ludności z okresu wczesnego średniowiecza. Odpowiadają też dokładnie pod względem jakościowym znanym z dotychczasowych badań inwentarzom grobowym Jaćwingów — mówi Krzysztof Stodolny, rzecznik prasowy Prokuratura Okręgowej w Olsztynie.

I dodaje: — Przy pozyskiwaniu tych przedmiotów zostało bezpowrotnie zniszczone co najmniej jedno stanowisko archeologiczne należące do unikalnych na skalę południowo – wschodniej strefy nadbałtyckiej i będące jednym z czterech zaledwie tego typu obiektów odkrytych po wojnie na terenie Polski. Biegli wskazali na bezprecedensową skalę zniszczeń dokonanych w obrębie unikalnej zabytkowej struktury tego stanowiska przy użyciu wykrywaczy metali, zaś ilość pozyskanych nielegalnie zabytków nie ma znanego odpowiednika na terenie północno – wschodniej Polski w czasach współczesnych.

Przeczytaj cały tekst: Zniszczyli unikalne stanowisko archeologiczne. Prowadzili poszukiwania bez zezwolenia - Olsztyn http://olsztyn.wm.pl/449474,Zniszczyli- ... z4lKzjS6qn

Re: Ciekawostki z naszego regionu

16 lip 2017, o 01:03

Nasi Panowie są skromni i się nie chwalą , ja to zrobię :pozdro:
Byli tu generałowie: Dąbrowski i Zajączek

210 rocznica pobytu oddziałów napoleońskich dowodzonych przez generałów: Henryka Dąbrowskiego i Józefa Zajączka w Giżycku (d. Loetzen) stała się okazją do przypomnienia tego niezwykłego faktu w historii miasta.
Inscenizację historyczną z udziałem żołnierzy napoleońskich przygotowało Towarzystwo Miłośników Twierdzy Boyen, a Wojciech Chodakowski, który koordynował całe przedsięwzięcie, wystąpił w roli burmistrza Loetzen z 1807 roku.
Tło historyczne wydarzeń z 1807 roku przybliżył uczestnikom imprezy historyk dr Robert Kempa, dyrektor Centrum Promocji i Informacji Turystycznej w Giżycku. Wydarzenie upamiętniono odsłaniając tablice z inskrypcjami przypominającymi o wydarzeniach sprzed 210 lat – jedną w sąsiedztwie zamku przy ulicy Moniuszki, gdzie stacjonował Henryk Dąbrowski, drugą na budynku starostwa przy ulicy gen. Józefa Zajączka.

http://gizycko.wm.pl/452960,Byli-tu-gen ... z4mwouuzlg
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.

Re: Ciekawostki z naszego regionu

16 lip 2017, o 13:10

jest ekipa :omg: , jest impreza :piwo: super :spoko:

Re: Ciekawostki z naszego regionu

16 lip 2017, o 14:28

Skromni? Ładna pogoda to wszyscy w terenie.

210 rocznica wkroczenia wojsk polskich do Giżycka.
Inscenizacja cz. I

https://pl-pl.facebook.com/gizycko.gmina/posts/1834408833243142

Re: Ciekawostki z naszego regionu

16 lip 2017, o 15:02

Także tu https://www.facebook.com/pg/gizycko.news/photos/?tab=album&album_id=1585104474841517 można zobaczyć fotki i poczuć klimat wydarzeń.
Odpowiedz